Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatnie dni Grünbergu -Wtorek, 13 Februal 1945 roku, [tekst© Zdzisława Piotrowskiego]

Szambelan Lubuski
Szambelan Lubuski
domyślone fakty opowiadam Czy Ktoś ZAPRZECZY ?
domyślone fakty opowiadam Czy Ktoś ZAPRZECZY ? foto Macewicz
Regulamin portalu „mmzielonagora.pl" dozwala więc publikuję Mój - AUTORSKI tekst odtwarzający niektóre dni w niemieckim jeszcze mieście które przygotowuje się do „oswobodzenia" przez Armię Czerwoną. Akcja się dzieje na pograniczu więc są „słowa" wtedy używane.

   -Donerwetter- zagrzmiał Burchard we wtorek, 13 lutego. - Nic nie można załatwić bo urzędy są tylko pilnowane przez jakichś weteranów, inwalidów wojennych albo młodzików z HitlerJugend. Lepiej do takiego budynku nie podchodzić bo mogą postrzelić. Każdy z HJ chce być bohaterem i w obronie Heimatu chętnie zastrzeli kogokolwiek bo mu się będzie zdawało, że to ruski szpieg-.
   - A dlaczego tak ciągle wyją syreny Panie Burchard- zapytała Regina udając nieświadomość sytuacji, chociaż domyślała się strachu Niemców przed nadchodzącym Iwanem. – Viktor już wczoraj wrócił ze szkoły i właściwie nie wiem dlaczego.-   - Przez megafony odczytywany jest rozkaz aby opuszczać miasto- tłumaczył Burchard. - Ale ja nie będę uciekał bo nie mam gdzie. Schowamy się z Viktorem w kotłowni naszej drukarni i poczekamy co będzie. Może Ruskie Iwany nas nie zastrzelą, bo niby za co?   - A ja widziałem z balkonu jak nad ratuszem przeleciał ruski samolot- pochwalił się Viktor. - Ale bomb żadnych nie zrzucał. Poznałem, że to ruski bo miał na skrzydłach czerwone gwiazdy. Leciał tak jakoś wol-no jakby coś oglądał-.   - Widziałem go jak przelatywał nad Strasse der S.A., leciał w kierunku ratusza właśnie- dodał Burchard. - Jeden ze strażników Deutsche Bank wystrzelił dwa razy do samolotu ale nic mu nie zrobił. Ludzie ze strachu zaczęli krzyczeć, że Ruskie będą bombardowali i trzeba się chować do piwnic i schronów. Całe rodziny biegły do schronów na Horst Wessel Platz. Nieśli ze sobą nawet pierzyny-.   - Mutti, ja pójdę do Kurta na jakieś pół godziny- prosił Viktor.   - Trudno synku abyś się trochę nie przeleciał- oceniała mama. - Idź, ale uważaj na siebie, i koniecznie za dwa kwadranse chcę cię widzieć z powrotem.
                                                                                           * * *
Kurt mieszkał na drugim piętrze kamienicy po przeciwnej stronie Niedertorstrasse. Viktor przekręcił dwa razy motylkiem dzwonka i czekał. Było cicho. Dziwnie cicho bo Kurt miał przecież dwie siostry małe, jedna trzy, druga pięć lat. Łobuzowały zawsze i pierwsze leciały do drzwi z zapytaniem „Wer denn?". Viktor zakręcił dzwonkiem jesz-cze raz, podwójnie. Nadal cisza lecz jakby ktoś delikatnie podchodził do drzwi, słychać było skrzypnięcie podłogi. Viktor zawołał:   - Bitte aufen! To ja jestem Victor, kamrat Kurta-. Teraz słychać było dobieganie Kurta. Drzwi się otwarły. W antrejce stałą matka Kurta.   - Komm, Viktor- powiedziała i zaraz zamknęła drzwi.   - Nudzi mi się samemu w domu. Niech Pani pozwoli aby Kurt przy-szedł do mnie na jakąś godzinę. Mama ugotowała budyń- przekonywał Viktor mamę Kurta. Kurt się dołączył do jego próśb.   - Niech idzie ale nie dłużej niż na pół godziny- .- Wdziej Bluze-.- Załóż czapkę- przypomniał Viktor chociaż wiedział, że Kurt lubi chodzić z gołą głową nawet w zimne dni. Mama uśmiechnęła się.Dopiero gdy byli piętro niżej Kurt trzymając w ręku czapkę zapytał:   - Co ty z tą czapką? Chciałeś się mojej mamie podlizać, czy co?Viktor podniósł wskazujący palec do ust i zasyczał: - Ciii! Langsam-.Wyszli na ulicę ale zamiast iść do domu Mohrów, Viktor pociągnął kamrata w lewo. Poszli w kierunku ratusza. Na betonowym okrąglaku przylepiano plakat wzywający do zachowania tajemnicy bo wróg podsłuchuje. Przy aptece stał samochód Volksturmu. Obok dwóch młodzianów właśnie oglądało Ausweis jakiegoś cywila, w wieku ojca Kurta. Viktor tak skojarzył bo widział ojca Kurta, gdy ten był w domu na tygodniowym urlopie z frontu, w sierpniu ubiegłego roku.   - Idziemy na Silberstrasse- zaproponował Kurt. Poszli. Koło Leveapotheke stała dość długa kolejka starych ludzi. Kupowali chyba lekarstwa na zapas. Sklepy przy Poststrasse były zamknięte. W rogu PostPlatz znowu stało auto, tym razem policyjne kołoDoszli do Silberstrasse. Od strony Alt Kessel i Heidrichdorfu ciągle jechały furmanki w kierunku Berlinerstrasse. Wozy były przeładowane a gospodarze aby nie zmęczyć koni szli z lejcami obok. Do niektórych wozów były przywiązane krowy albo kozy. Trafiały się też krowy zaprzężone do wozów. Obok najczęściej szły kobiety, pilnując aby krowy szły jednostajnie i w pożądanym kierunku.  - Uciekają za Nysę- poinformował kamrata Viktor który wiedział przecież o czym mówiła mama z panem Mohrem.Wtem usłyszeli warkot samolotu. Nadlatywał od Heidrichdorfu. Ludzi ogarnął popłoch. Kobiety wbiegały do bram domów. Nawoływały się wzajemnie. Niektórzy z woźniców zarzucali na głowy koni derki.   - To dlatego aby konie nie widziały cienia samolotu, albo ognia gdy-by rzucał bomby. Bo kon jak się wystraszy to może ponieść i rozwalić wóz- tłumaczył kamratowi Viktor który wiedział co nieco o koniach bo z mamą bywali u znajomych na wsi, w Droschkov.  - Lepiej i my wróćmy do domu-zaproponował Kurt. Poszli. Tym razem jednak szli Fleischestrasse i koło kościoła, przez podwórze pana Raua wyszli na Niedertorstrasse. Tutaj też zauważyli, że kilka sklepów jest zamkniętych chociaż dopiero południe. Ratuszowy zegar wybijał kwadranse i zaczął powoli bić godziny.   - Powiedz swojej mamie że byłeś u mnie a gdyby moja mama zapy-tała to musisz potwierdzić, że byliśmy u ciebie- Viktor ustalał strategię wspólnego kłamstwa. Przecież nie mogli powiedzieć, że byli tak daleko i patrzyli na ruski samolot.
                                                                                  * * *
                                                                                     [wtorek 13 Februal –po południu- ostatni pociąg]Herr Mohr w towarzystwie Reginy poszedł do swojej drukarni. Podchodził do swoich pracowników i każdemu dawał do ręki po kilka banknotów. Mówił przy tym:   - Władze nawołują do ewakuacji. Ludzie uciekają. Jesteście wolni. Idźcie do domu, na kwaterę albo uciekajcie z miasta. Ja też wyjeżdżam. Wrócę jak Grünberg będzie wolny od zagrożenia wojennego. Kto z was będzie chciał wrócić to praca na was będzie czekała. Szczęśliwej drogi i Bóg z wami- zakończył i podawał rękę a niektórych objął serdecznie. Pana Mohra odprowadził na dworzec wierny Burchard wioząc na małym wózeczku dwie walizki i plecak
                                    * * * [Nawet dla JEDNEGO CZYTELNIKA warto opublikować ten autorski tekst] 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ostatnie dni Grünbergu -Wtorek, 13 Februal 1945 roku, [tekst© Zdzisława Piotrowskiego] - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto