Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

WOŚP 2018 Zielona Góra: Poznajcie Michała Sandeckiego, wolontariusza od pierwszej edycji akcji!

Natalia Dyjas
Michał Sandecki na co dzień prowadzi własną firmę projektową.
Michał Sandecki na co dzień prowadzi własną firmę projektową. Natalia Dyjas
Zielonogórzanin gra w największej orkiestrze na świecie od początku. Jak został wolontariuszem? Dlaczego postanowił dołączyć do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? przeczytajcie rozmowę z Michałem Sandeckim.

Jak wyglądał pierwszy finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Nie było puszek, do których zbierało się pieniądze. Podczas pierwszej edycji zbieraliśmy je do… worków na śmieci. Podczas drugiej edycji sami robiliśmy puszki z tego, co mieliśmy, z kartonów, pudełek. A mimo to ludzie angażowali się w akcję, chcieli pomagać. Chodziliśmy po pokojach w akademiku. Sami liczyliśmy pieniądze. Teraz przecież oddaje się zaplombowane puszki do banku, są jasno określone procedury. Na początku była to więc bardziej taka „wolna Amerykanka”. Nie było też sztabów, panowało pospolite ruszenie. Ale bazowało to na wzajemnym zaufaniu. Przecież my sami zbieraliśmy, liczyliśmy te pieniądze! A wolontariuszy, którzy mają tak długi staż, poza moim bratem i mną, chyba nie ma więcej w Zielonej Górze. Brat zresztą też zbiera od początku bez przerwy. Napisał mi, że w tym roku będzie miał nieco trudniej ze zbieraniem, bo jest lekarzem, a na niedzielę akurat wyznaczyli mu dyżur. Może pacjenci coś dorzucą? (śmiech)

Czy w ciągu tych ponad 20 lat akcji nie było jakiegoś finału, na którym nie był pan wolontariuszem WOŚP?
Nie. Nawet jak po studiach przez parę lat byłem w Niemczech, to zawsze było wiadomo, że na finał muszę przyjechać.

Dlaczego „muszę”?
To jest taka wewnętrzna potrzeba. Chyba można powiedzieć, że mam już fioła na punkcie WOŚP. Lubię to, co robi fundacja i jestem z nią związany od zawsze. Dawniej finały wyglądały inaczej, dzisiaj jest to potężna machina i olbrzymie sztaby. Ale jakby się to nie zmieniało, to fundamentem były zawsze uczciwość i zaufanie. I to pozostało do tej pory. Machina się rozrasta, ale fundamenty są te same. Czyli pozostaje chęć zrobienia czegoś dobrego.

Ale pan sam też organizował sztaby?
Najpierw we Wrocławiu, potem w Zielonej Górze. W Zielonej Górze te pierwsze sztaby organizowałem, na początku we własnym mieszkaniu. Wiadomo, że wtedy nie byliśmy w stanie zrobić nic wielkiego – koncertów, imprez. Tym dawniej zajmował się Jacek Stefanowicz, do którego potem się przyłączyłem. Moi ludzie zbierali puszki z pieniędzmi, on miał ludzi z banku, którzy te puszki liczyli. Wtedy było nam już łatwiej od strony technicznej. Jednak pamiętam, że jeszcze był taki finał, kiedy po jego skończeniu wziąłem wszystkie puszki do domu i razem z rodzicami liczyliśmy pieniądze całą noc. Mój tata jest zapalonym numizmatykiem, każdą monetę musiał zatem oglądać, sprawdzać, który to rocznik i jaki jest jej stan (śmiech). I takie liczenie trwało całą noc. A przecież ani grosza z tego nie zabrał! Nawet nam to do głowy nie przyszło. To jest właśnie moc wzajemnego zaufania na WOŚP.

To skąd się ono bierze?
Myślę, że wpływ na to ma charyzma Jurka Owsiaka. Podczas pierwszych finałów chodziło się jeszcze po mieszkaniach. Pamiętam, że sam biegałem po akademikach od pokoju do pokoju. Ale po pierwszym chyba finale Jurek Owsiak powiedział: „Po domach nie chodzimy”. Wystarczyło jedno zdanie i nic nie trzeba było więcej. Nikt już po domach nie poszedł. Ale charyzma to jedno. Myślę, że fundacja przez lata zapracowała na to zaufanie. Przecież ona ma w ciągu roku kilkanaście kontroli. A żadna z nich nie wykazała nawet najmniejszych nieprawidłowości.

Przez te 25 dotychczasowych finałów nabrał pan pewnie sporo doświadczenia. Ma pan jakąś strategię, jakim być wolontariuszem?
Mam taki zwyczaj, że po prostu stoję z puszką i czekam. Jak ktoś chce, to podejdzie. Jak nie, to mnie ominie i pójdzie dalej. Ja nie zaczepiam, ani się nie narzucam. Kiedyś sam biskup Adam Dyczkowski dorzucił mi coś do puszki… Zdarzają się tacy, którzy mówią mi wprost, że nie będą wspierać WOŚP. Widać jednak, że z roku na rok ludzie coraz chętniej chcą dołożyć coś od siebie. Na początku, moje pierwsze zbiórki, zamykały się (w przeliczeniu na nowe pieniądze) w granicach kilkuset złotych, podczas drugiej edycji już ponad tysiąc złotych, ale przy pomocy kolegów i koleżanek z akademika. A w zeszłym roku sam tylko uzbierałem ponad 6 tys. zł. Dawniej banknoty 100 zł wrzucone do puszki zdarzały się, ale były rzadkością. W zeszłym roku ludzie wrzucali nawet 500 zł czy tysiąc! Chyba zachowanie niektórych polityków nakręciło ludzi. Ludzie chcą na przekór pokazać, że pomogą, chcą to zrobić. A przecież te pieniądze idą na ratowanie dzieci oraz ludzi starszych. Jakie poglądy polityczne może mieć taki miesięczny maluch, leżący w inkubatorze? Pomaganie powinno być poza polityką.

Policzył pan kiedyś, ile przez te 25 dotychczasowych finałów uzbierał pieniędzy?
Nie, nigdy. Nie przykładam do tego aż takiej wagi. Zresztą oprócz zbiórek organizuję też licytacje na portalu Allegro. Co roku jeżdżę na Woodstock, by robić tam zdjęcia. Jako fotograf WOŚP- mam dostęp do wielu miejsc i dzięki temu na Akademii Sztuk Przepięknych mam okazję spotkać ciekawe osoby, prelegentów – prezydentów, aktorów, muzyków. I od jakiegoś czasu zacząłem ich zagadywać, robić im zdjęcia. Potem wysyłałem te fotografie do podpisu, a oni mi je odsyłali. I takie fanty lądowały na akcji. Pamiętam takie czasy, kiedy cała Zielona Góra zbierała łącznie ok. 120 tys. zł, to ja na samych aukcjach zbierałem ok. 10 tys. zł plus 2 tys. z puszki. Czyli potrafiłem zebrać 10 proc. tego, co całe miasto.

To jak już rozmawiamy o licytacjach. Czy jest jakiś przedmiot, który zapadł panu szczególnie w pamięć?
Trudno powiedzieć, bo trochę tego było. Licytowałem książkę podpisaną przez Lecha Wałęsę, przedmiot sygnowany przez prezydenta Kwaśniewskiego, zdjęcia i koszulki Kubicy... By zdobyć podpis Jana Tomaszewskiego jechałem specjalnie do Łodzi. To była dla mnie olbrzymia frajda. Ale organizowanie takich fantów, to często kilka miesięcy starań. Chociażby jak z koszulką, na której zbierałem podpisy. Do Zielonej Góry przyjechała polska reprezentacja siatkówki. Znałem szefa firmy, która była wtedy sponsorem drużyny. Pan pomógł mi załatwić koszulkę reprezentacji. Paru siatkarzy się na niej podpisało. Potem wziąłem ją na Woodstock, gdzie spotkałem się z ówczesnym prezydentem - Komorowskim i prezydentem Niemiec Gauckiem, którzy też złożyli na niej swój podpis. To pokazuje, że pozyskiwanie fantów to długa, kilkumiesięczna praca. A człowiek cały czas ma w głowie, szuka, jeśli widzi możliwość pozyskania jakiegoś fajnego fantu, to o niego walczy. By za pół roku dany przedmiot mógł zostać wystawiony na aukcję, a dochód z niej poszedł na leczenie.

A jak opisałby pan pracę w sztabie, organizującym finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
To jest ciężka praca. Parę miesięcy wycięte z życia. To mnóstwo spotkań, organizacji. I ktoś, kto się w to angażuje, musi być prawdziwym pasjonatem. Teraz radni, którzy działają w zielonogórskim sztabie, mają nieco łatwiej, bo mogą dotrzeć bezpośrednio do miejskich instytucji. Jak my organizowaliśmy sztab, i kiedy chcieliśmy coś załatwić, to z każdym pismem trzeba było iść do miasta, odpowiednich służb. A potem pojawiały się opłaty, chociażby za prąd. Trzeba było więc szukać sponsorów. Dzieliliśmy się i jeździliśmy po firmach. Potem z fundacji przyjeżdżały skarbonki. Ładnych parę godzin zabiera tylko ich składanie i sklejanie. Ktoś miał znajomego introligatora, który dał wiaderko kleju. Jeden problem z głowy. A jeszcze trzeba je zalaminować. Ktoś miał znajomego w Empiku przy ul. Bohaterów Westerplatte. Zbieraliśmy więc wszystkie puszki i jechaliśmy, by je zabezpieczać przed wilgocią. I to do późnej nocy... Organizowanie takiego sztabu w dużej mierze opierało się na zaangażowaniu, na chęciach, ale i znajomościach. A spraw do załatwienia zawsze jest cała masa. Żeby móc zobaczyć kolorowy finał na scenie, trzeba wiele miesięcy ciężkiej pracy wielu ludzi. Radni, osoby zaangażowane w obecny sztab w Zielonej Górze, robią więc naprawdę kawał bardzo dobrej roboty.

To jak pan ocenia z perspektywy czasu kolejne finały WOŚP?
Dawniej miały one w sobie sporo spontaniczności. Pierwsze finały były pełne młodzieńczej fantazji. Dziś to jest spora machina. Większy sztaby i większe możliwości. Ale i więcej biurokratyzacji, która jednak jest potrzebna, bo pilnuje porządku. Nie ma np. możliwości, żeby ktoś ukradł puszkę, bo teraz każdy wolontariusz jest w systemie i jeśli nie odda skarbonki do określonej godziny, to sztab czy odpowiednie służby mogą interweniować, sprawdzić, czy zbierającemu nie stało się nic złego. (naszą rozmowę przerywa telefon, dźwięk dzwonka to... jingiel Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy).

Nawet dzwonek w telefonie ma pan związany z WOŚP-em.
Z tym to w ogóle jest śmieszna historia. Telefony zmieniam, a od dwudziestu lat mam tę samą melodię. Kiedyś stał obok mnie Jurek Owsiak, kiedy zadzwonił mi telefon. Jak to usłyszał, mówi do mnie: „Skąd to masz?! Ja też taki chcę, weź mi prześlij”. (śmiech) Jak jest dzień finału i zewsząd słychać tę charakterystyczną melodię, to zawsze się zastanawiam, czy to mój telefon dzwoni.

Czy myśli pan, że kiedyś skończy zbierać pieniądze na leczenie innych?
Nie! Wciąż mi to sprawia radochę. Przecież żeby pomóc, to potrzeba tak niewiele. Wystarczy na zbiórkę ciepło się ubrać, zgłosić papiery i potem stać i zbierać. To nie jest wielki wysiłek, a mi sprawia olbrzymią przyjemność. I choć od wielu lat dostaję zaproszenie, by pojechać do Warszawy, do telewizji na finał, to nie zdecydowałem się na to. Większą satysfakcję daje mi to stanie z puszką na mrozie niż w świetle reflektorów. I myślę, że zawsze będę już tak stał przed Nigerem na deptaku. Tam właśnie mam od lat- taką swoją niepisaną miejscówkę.

To jeszcze rada od doświadczonego wolontariusza, dla innych wolontariuszy.

Ciepło się ubrać, mieć dobry humor i uśmiech na twarzy. Co jeszcze? Ja nie walczę o żadne rekordy. Bo to, czy ktoś wrzuci do mojej puszki, czy do innej, to nie ma znaczenia. W końcu ta złotówka i tak potem trafi do tych, na których zbierane są fundusze.

Dziękuję za rozmowę.

Zobacz również: Ostatnie szlify przy orkiestrowej machinie. Już jutro WOŚP zagra po raz 26.

źródło: TVN24/x-news

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto