18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żary: Zatrzymanie Norberta Królika - dziennikarza Gazety Regionalnej po incydencie w Urzędzie Miasta

Zbigniew Jelinek
screen youtube
Burmistrz Żar Wacław Maciuszonek nie zniósł ustawicznych wizyt dziennikarza lokalnej gazety w urzędzie. W końcu zatrzymała redaktora ochrona ratusza, a policja wyprowadziła skutego z budynku. Mieszkańcy tymczasem śmielej wypowiadają się o burmistrzu. Źle.

Chociaż od samego zajścia w Urzędzie Miejskim upłynęło kilkanaście dni, w okolicach ratusza nie jest spokojnie. Okres świąteczny również nie sprzyja wyciszeniu nastrojów.

- Burmistrz nawet nie rozumie, czym jest szacunek dla drugiego człowieka. Ma się za boga i jest pyszałkiem – ocenia poczynania włodarza pani Barbara, 21-latka rodowita mieszkanka Żar.

Wtóruje jej inny przechodzień:

- Rządzenie burmistrza przypomina mi Białoruś!

– wyjawia pan Tomasz, bezrobotny i bez zasiłku. Żyje z zbierania złomu i puszek po piwie.

Kolejna wypowiedź zanotowana przez W24 przy miejskim ratuszu. Pan Wiktor, proszący również o anonimowość, wojskowy emeryt:

- Nic pozytywnego o burmistrzu nie mogę powiedzieć, kiedy widzę jaka prywata została przez niego wprowadzona w urzędzie miejskim

– komunikuje.

- To czysta prowokacja, ukartowana wcześniej przez dziennikarzy!

- wykrzykuje w stronę reportera W24 elegancki pan, podążający do ratusza, kiedy spostrzega odnotowywane wypowiedzi mieszkańców.

19 grudnia br. do żarskiego ratusza przyszedł Norbert Królik, dziennikarz lokalnej „Gazety Regionalnej”. Kilka dni temu zauważył na korytarzu trzeciego piętra Urzędu Miejskiego leżące na podłodze dokumenty. Jak ustalił, należały do wydziału infrastruktury ochrony środowiska, który przeprowadzał się właśnie do pomieszczeń na tym piętrze, i do którego zawsze przychodzi wielu petentów.

- Ku mojemu zdziwieniu na ogólnodostępnym korytarzu, oprócz mebli leżały jeszcze sterty w żaden sposób niezabezpieczonych dokumentów urzędowych

– mówi dziennikarz w ekskluzywnej rozmowie z W24.

- Postanowiłem tę sprawę wyjaśnić, bo miałem podejrzenie, że mogło dojść do przestępstwa w związku z ujawnieniem danych osobowych

– uzupełnia.

Dziennikarz sfotografował część dokumentów i poszedł do biura burmistrza Wacława Maciuszonka.

-Sekretarka powiedziała, że nie ma ani burmistrza, ani jego zastępcy Patryka Falińskiego, bo są na komisji, która odbywa się w sali posiedzeń na terenie ratusza. Poszedłem więc do Edyty Nawrot, rzecznika prasowego. Jej współpracownik przekazał, że rzecznik jest poza urzędem i będzie za dwie, trzy godziny –

kontynuuje Królik.

Ponieważ dziennikarz uważał, że sprawa jest na tyle ważna, że trzeba ją wyjaśnić natychmiast, więc udał się do drugiego wiceburmistrza Edwarda Łyby. Ten, gdy zobaczył leżące dokumenty był - według oceny dziennikarza - bardzo zmieszany. Obaj udali się do naczelnika wydziału infrastruktury Rafała Fularskiego. Ale naczelnik również był na komisji i akurat coś referował.

- Wiceburmistrz zalecił mi, żebym w takim razie udał się do Ewy Bortnik, sekretarza miasta, bo jak stwierdził, to ona odpowiada za porządek w urzędzie

– mówi Królik.

I od tego momentu wydarzenia potoczyły się, jak w sensacyjnym filmie z dwoma odmiennymi wersjami akcji.

Mówi dziennikarz:

Zapukałem do drzwi i nie czekając na proszę wszedłem. W gabinecie była sekretarz, siedząca za biurkiem i burmistrz miasta, który siedział na krześle ustawionym bokiem do biurka i rozmawiał przez telefon. Zwróciłem się do pani Bortnik mówiąc, że mam coś ważnego do przekazania i że przysłał mnie do niej wiceburmistrz Łyba. Bortnik kazała mi opuścić gabinet, bo jak stwierdziła, burmistrz rozmawia przez telefon i ja nie mogę słyszeć tego co on mówi.

Wyszedł. Poczekał. Po kilku minutach, ponownie zapukał i wszedł do gabinetu Bortnik. Burmistrz kończył rozmowę.

- Powiedziałem, że przychodzę w bardzo poważnej sprawie. Na co Bortnik nakazała mi ponownie opuścić gabinet, bo jak stwierdziła uniemożliwiam jej wykonywanie obowiązków służbowych i jak nie wyjdę to wezwie straż miejską.

- wyjawia Królik.

- Zwróciłem się więc do burmistrza, że na trzecim piętrze na korytarzu leżą niezabezpieczone dokumenty z danymi osobowymi. Burmistrz na to odpowiedział, że jak chcę to mogę to zgłosić na prokuraturę albo policję. Tymczasem przybyli dwaj strażnicy miejscy.

- Zapytałem na podstawie jakich przepisów chcą mnie usunąć z miejsca publicznego, podczas wykonywania przeze mnie pracy dziennikarza

– mówi Królik.

- Nie potrafili odpowiedzieć, tylko stawali się coraz bardziej agresywni w nakazywaniu mi opuszczenia gabinetu.

Dziennikarz się opierał, więc jeden ze strażników (był zapaśnikiem) – podniósł w górę dziennikarza, wyprowadzając do siłą z gabinetu. Na korytarzu doszło do zamieszania.

- Szliśmy prosto na futrynę. Obawiałem się, że zderzę się z nią i odruchowo wystawiłem nogi, żeby do tego nie dopuścić. Podeszwami butów uderzyłem w ścianę. Zaraz pojawiły się krzyki, że stawiam opór i żeby natychmiast wezwać policję.

– tak ocenia to Królik. -

Dziennikarz zaczął krzyczeć i prosić przechodzących korytarzem urzędników, żeby zareagowali i pomogli, ale, jak zaznacza Królik, odwracali głowy i szli w swoją stronę. Był wśród nich również wiceburmistrz Łyba, on też udawał, że nie widzi co się dzieje.

Królik trafia na posterunek straży miejskiej. Natychmiast zadzwonił do redakcji, żeby powiedzieć co się stało i że oczekuje na pomoc, prosząc również o przyjazd operatora tv. W międzyczasie przybyło dwóch policjantów z patrolu drogówki.

- Zachowywali się bardzo profesjonalnie. Byli uprzejmi. Nie było w nich agresji w przeciwieństwie do strażników miejskich. Nawet poprosili o kubek wody dla mnie, bo w związku z dużymi emocjami tak mi zaschło w gardle, że nie mogłem wypowiedzieć słowa

– ocenia dziennikarz.

Ale po chwili pojawił się również inny policjant w cywilu i po zrobieniu oględzin, także po rozmowach z urzędnikami i strażnikami zadecydował, żeby dziennikarza zakuć w kajdanki.

- Ze mną nie zamienił ani słowa. Po chwili policjanci poinformowali mnie, że jestem zatrzymany i że jedziemy na komendę. Czynności związane z przesłuchaniem trwały prawie 9 godzin. Komendę dziennikarz opuścił po godzinie 22.

Zatrzymano aparat fotograficzny i dyktafon. - Dziennikarz był zmorą burmistrza – tak ocenia całe zajście jeden z urzędników, do którego udało się W24 nieoficjalnie dotrzeć. - Władze miasta od dawna miały z nim na pieńku. Uważają, że pisze tendencyjne artykuły i nieprawdę. Jest też agresywny.

Norbert Królik przyznaje, że wielokrotnie krytykował na łamach tygodnika „Gazeta Regionalna” burmistrza Wacława Maciuszonka (działacza Platformy Obywatelskiej). Relacjonował też proces sekretarz miasta Ewy Bortnik, która wcześniej była dyrektorem Domu Dziecka w Łęknicy. W ub.r. została skazana przez Sąd Rejonowy w Żarach na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata za znęcanie się nad podopiecznymi. Bortnik złożyła apelację, prawomocny wyrok jeszcze nie zapadł. To, jak na warunki małego miasteczka – kosmiczna droga awansu służbowego. Najpierw Bortnik była szefową sztabu wyborczego Maciuszonka, który po zostaniu burmistrzem natychmiast zatrudnia Bortnik na stanowisko głównego specjalisty ds. kontroli finansowej, potem naczelnika wydziału organizacyjnego-gospodarczego, a na koniec czyniąc ją sekretarzem

czytaj dalej >>>>>>>>>>

A Wy co sądzicie o tym wydarzeniu? Czy winny zaistniałej sytuacji jest dziennikarz czy burmistrz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zary.naszemiasto.pl Nasze Miasto