Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żyje dla koni i to one pozwalają mu przetrwać

Redakcja
- Życie ma sens wtedy, kiedy jesteśmy potrzebni, kiedy możemy pomóc i dać coś od siebie innym. Ja żyję dla koni i one pozwalają przetrwać mi każdy dzień - mówi Lech Wierzbowski z Okunina.

2 maja 1979 roku. 28-letni wtedy Lech Wierzbowski przeprowadził się z Warmii do Okunina. Wioski położonej ok. osiem kilometrów od Sulechowa. Kupił tutaj klasycystyczny dwór do remontu z przełomu osiemnastego, dziewiętnastego wieku. - Miałem dość życia w mieście. A blisko był też tartak, praca była - opowiada pan Lech. Życie toczyło się swoim rytmem w spokojnym wiejskim klimacie. Niestety wszystko zaczęło zmieniać się w latach 90. - Zachorowałem. Miażdżyca zabrała mi dwie nogi. Najpierw amputowali mi jedną. Drugiej tak szybko nie pozwoliłem obciąć. Pamiętam ten ból. Była taki, że ściany gryzłem i nie było już wyjścia. Straciłem też drugą - przyznaje. Z ostał sam. Dwór zaczął niszczeć, wymagał coraz większych remontów. - Zainteresowanych na jego zakup było kilku, ale nawet nie myślałem o tym. To jest mój dom, moje miejsce na ziemi. Nie ruszę się stąd! Choć stan jest taki, jaki jest. Ja chciałbym coś zmienić, ale po prostu nie mam za co - dodaje. Teraz z kilku wyremontowanych pokoi został dwa. Reszta się zawaliła. - Jeszcze dwa lata temu, przed kolejną operacją, byłem sprawniejszy. Zakładałem protezy, sam wchodziłem na dach i kładłem papy. Po kilku godzinach drętwiało mi ciało, ale dawałem radę. Dzisiaj, nie jestem w stanie.  Niejeden zastanawia się, co tak naprawdę trzyma pana Leszka w tym miejscu. Odpowiedź jest jedna - konie. - Od dziecka marzyłem o nich. Zawsze mówiłem do swojej mamy: - Proszę mamuś, kupmy konie. Będę się nimi opiekował. I tak 15 lat temu spełniłem swoje największe marzenie. Do mojego życia dołączyła Wika wraz z Wiktorem. W 2004 oźrebiła się i na świecie pojawił się Witeź. Ta gromadka, to moja największa miłość - mówi. - Ja żyję dla nich.  Bo żyć trzeba dla kogoś, czuć się potrzebnym, być pomocnym. Wtedy wszystko ma sens. Ona dają mi energię i pozwalają mi przeżyć każdy dzień. Ja daję im wszystko. Gdy słyszę: - Po co ci one? Po co masz się męczyć. Weź je sprzedaj. Serce mnie boli. Jak można myśleć tak o zwierzętach? Jak można traktować je jak przedmioty? One mają uczucie, przywiązują się do ludzi, kochają i miłość odwzajemniają. Ja wszystko im oddam. Czasami zjem sam chleb z margaryną, bo najważniejsze dla mnie jest to, aby konie były najedzone - opowiada miłośnik koni. - Tak naprawdę gdyby nie one, nie wiem, czy starczyłoby mi sił. I choć wydawać mogłoby się, że jest to niemożliwe, bo konie to jednak bardzo wymagające zwierzęta, pan Lech daje sam radę.  - Nie mam natury żebraka, wszystko chcę zrobić sam, póki starczy mi sił - przyznaje. - Każdy poranek zaczynam od śniadania. Wyjeżdżam na schody. Schodzę z wózka, tyłem zsuwam się po nich. Chyba, że założę protezę. Na dole czeka na mnie już elektryczny wózek. Dostałem go kilka lat temu od znajomego. Tak bym zginął. Jednak czas zrobił swoje. Co drugi dzień trzeba go ładować, jest już w rozsypce. Niedługo może przestać po prostu działać i nie wiem, co zrobię - opowiada. - Na nim jadę do zagrody. Gdy konie słyszą już mój głos, od razu biegną w moim kierunku. Słyszę rżenie i stukot kopyt. Przychodzą, tulą się do mnie, podgryzają. Kocham je ponad wszystko. To przyjaciele, na których zawsze mogę polegać. Gdy nie mam humoru, wiedzą, jak mnie pocieszyć, rozweselić. Czasem nawet wchodzą mi do domu - śmieje się pan Lech. - Wyprowadzam je, ja jadę na wózku, a one obok mnie. Przyprowadzam pod schody i czyszczę. W życiu pan Lech zmaga się z wieloma problemami, których nie byłby wstanie udźwignąć niejeden z nas. Ale życie nauczyło go, jak pokonywać przeszkody. Miewa chwile słabości, poczucia samotności, ale szybko przypomina sobie, dla kogo żyje i wszelkie smutki odchodzą na bok. Jak mówi, nie żebrze, ale nigdy nie odrzuci pomocnej dłoni, chęci pomocy płynącej prosto z serca. Pan Lech przyznał nam skromnie, że ma jedno marzenie - chciałby mieć takie siodło kawaleryjskie, gdzie w miejsce przeznaczone na szable, mógłby włożyć laskę. Na zabezpieczenie, kiedy wyjeżdża w las. Poszukuje również lekkiego jeźdźca, który mógłby przychodzić do koni.- One potrzebują biegać. Ja jeszcze dwa lata temu zarzucałem siodło i cały dzień mnie nie było. A teraz stara proteza mi na to nie pozwala. Ostatnio wróciłem od koni na czworaka, bo ta mi spadła...Pana Lecha często odwiedza nasz dziennikarz obywatelski Tomasz Dominiak. - Gdy tu przyjeżdżam, jest mi łatwiej znosić moje życiowe trudności i porażki. Podziwiam pana Lecha i żałuję, że nie jestem w stanie pomóc na tyle, na ile by potrzebował - przyznał Tomasz po ostatniej wizycie w Okuninie. Zobacz również: Z wizytą u pana LechaMamy nadzieję, że los pana Leszka nie będzie obojętny. I znajdzie się ktoś, kto pomoże....      

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Żyje dla koni i to one pozwalają mu przetrwać - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto