Od czerwca pracownicy urzędu miejskiego w Zielonej Górze będą pracować dłużej

Wiadomość urzędu miejskiego w mediach społecznościowych o decyzji prezydenta Marcina Pabierowskiego w sprawie powrotu do ośmiogodzinnego tygodnia pracy, jak tylko się ukazała w mediach społecznościowych, natychmiast wywołała komentarze mieszkańców.

– Kasta uprzywilejowana pracowała siedem godzin, a płacone zapewne było za osiem – pisała jedna z internautek. – Jak dla mnie, to im mniej urzędnicy pracują, to tym lepiej dla miasta, więc nie ma co się cieszyć – komentował jeden z zielonogórzan.

Wielu zielonogórzan informację przyjęło, jako plus dla nowego prezydenta, który „wreszcie robi porządek”.

Urząd miejski od 1 czerwca znów będzie czynny od 7.30. Krótszy czas pracy obowiązywał od 12 grudnia 2022 r. Skrócenie czasu pracy urzędu wynikało z obowiązku oszczędzania energii elektrycznej przez wszystkie jednostki finansów publicznych. Nowe przepisy najpierw obowiązywały tylko w grudniu, a w styczniu 2023 r. weszły kolejne. Obowiązek miał obowiązywać przez cały 2023 rok i przynieść 10 procent oszczędności prądu.

W zielonogórskim magistracie pracownicy zaczynają pracę o 8.30 jeszcze do końca maja. Od 1 czerwca urząd będzie czynny: w poniedziałek, 7.30 – 16.00, wtorek – czwartek, 7.30 – 15.30, piątek, 7.30 – 15.00.

Czy siedmiogodzinny czas pracy, to rzeczywiście była ulga dla pracowników?

– Ogólnie było to dobrze oceniane. Natomiast wszystko zależy od departamentu. Są takie, na których pracę nie miało to większego wpływu, bowiem i tak wszystko odbywa się w trybie zadaniowym, ale też są takie, w których przyjmuje się na co dzień wielu interesantów i wtedy faktycznie obsługa wszystkich osób szła nieco wolniej – uważa jeden z pracowników.

Jednak z urzędników inny widzi więcej minusów i podkreśla, że nie wszyscy korzystali z krótszego dnia pracy.

– Generalnie wiadomo, że 7 godzin pracy, to nie 8, i nie ma co ukrywać, że to na plus dla pracownika. Ale pracy było do wykonania tyle samo i nikogo nie obchodziło, że masz na to samo mniej czasu. Wiem, że niektórzy i tak zostawali dłużej, żeby się wyrobić, a za nadgodziny w urzędzie nikt nie płaci – mówi jeden z urzędników i dodaje, że nikt nie pytał, czy ludziom takie godziny pasują, a wiele osób dojeżdża np. wspólnie z małżonkiem do centrum miasta, więc i tak byli w pracy przed czasem.

– Wiem, że sporo osób miało indywidualne godziny pracy, np. od 7 do 15 z różnych względów i to zostało automatycznie cofnięte. Matki żłobkowo-przedszkolne też były niezadowolone, bo zazwyczaj dzieci trzeba odebrać do 16, a jak kończysz o 15.30, to potem lecisz na łeb na szyję – słyszymy w urzędzie.

Tymczasem wszystkich czeka krótsza praca. Z badania polskiej platformy do webinarów, spotkań online oraz wideokonferencji ClickMeeting na temat możliwości wprowadzenia 4-dniowego tygodnia pracy wynika, że niemal co dziesiąty ankietowany twierdzi, że Polacy nie pracują zbyt wiele. Co trzeci uważa, że 4-dniowy tydzień pracy w żaden sposób nie wpłynie na naszą produktywność. W połowie kwietnia Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk poinformowała, że chce, aby do końca tej kadencji wdrożone w Polsce zostały przepisy skracające czas pracy. To może być czterodniowy tydzień pracy, lub właśnie krótsza o godzinę dniówka.

Czytaj też:

• Tyle zarabiają Lubuszanie. GUS podał najnowsze dane. Pensja poszła w górę?
• Bunt czy manipulacja? Wyjaśniamy tajemniczą sprawę protestu w Czerwieńsku
• Straciłeś dochody wskutek pożaru? Możesz liczyć nawet na umorzenie zaległego podatku. Wsparcie ze strony państwa ma jednak granice

Zobacz też wideo: Praca w Usługach Publicznych w czasie kryzysu