Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Co się działo przy ul. Wazów w Zielonej Górze na początku lat 50.? Co miał z tym wspólnego motocyklista bez głowy? Historia Czytelnika

Zdaniem Marka Budniaka, w latach 50. mimo olbrzymich represji, nie było do końca tak, że takie sprawy nie byłyby zauważone. – Musielibyśmy mieć szczegółowe informacje od rodzin o tym, kto i kiedy zaginął. Mamy do czynienia raczej z ogólnymi informacjami, ale ten system i ci funkcjonariusze byli zdolni do wszystkiego – dodaje.
Zdaniem Marka Budniaka, w latach 50. mimo olbrzymich represji, nie było do końca tak, że takie sprawy nie byłyby zauważone. – Musielibyśmy mieć szczegółowe informacje od rodzin o tym, kto i kiedy zaginął. Mamy do czynienia raczej z ogólnymi informacjami, ale ten system i ci funkcjonariusze byli zdolni do wszystkiego – dodaje. Eliza Gniewek-Juszczak
– Z relacji doktora, który widział zwłoki wiem, że ten mężczyzna miał ponad 30 lat. Jechał na jawie z autochtonką. Taka jawa była droga. Nie stać by było zwykłego człowieka – opowiada mroczną historię z Zielonej Góry nasz Czytelnik. Wspomnienia długo w sobie nosił. Postanowił się nimi podzielić, bo nie żyją ci, którzy mu o tym mówili.

Historia Zielonej Góry. Lata 50.

Upłynęło prawie 70 lat, ale nasz Czytelnik woli zachować swoje dane do wiadomości redakcji. Dajmy mu, na czas czytania tej historii, na imię Stanisław, aby łatwiej było sobie wyobrazić to, co opowiada. A w tej opowieści jest motocyklista bez głowy oraz zakatowani na śmierć aresztanci i wskazówka, gdzie mogli zostać pochowani.

Wspomnienia o starych historiach z Zielonej Góry lat 50. ubiegłego wieku ożywają nagle. Czasem wystarczy przypadkowe słowo o ubekach. Wtedy w uszach słyszy te jęki, albo przypominają mu się opowieści kolegów z pracy, którzy, idąc na swoją zmianę, ulicą Sikorskiego, słyszeli ludzi wyjących z bólu. Podobne krzyki słychać było na ul. Wazów. A tam słyszał je na własne uszy.
To były lata 1954 - 1955 Stasiek miał wtedy ze 20 lat, grał na trąbce w orkiestrze nazywanej skrótem SP, to była Służba Polsce. Grał w niej dwa lata. Jednocześnie, jak prawie każdy w jego wieku, pracował w Zastalu.

Wśród aresztowanych akowcy, chłopi i przestępcy

– Nasz kapelmistrz nas ćwiczył, prowadząc przez miasto. Szliśmy i graliśmy. Jak przechodziliśmy ulicą Wazów, tam jest dzisiaj szpital, słychać było potworne jęki. Wtedy przerywał. Tylko werbelek stukał trochę i dalej szliśmy. A z powrotem było tak samo. Znów nie graliśmy. Słychać były krzyki. Dyskusji żadnych wśród nas nie było. Kapelmistrz bał się, żeby poruszać tę sprawę. Ale ten, kto był rozumny, wiedział w czym rzecz. Wtedy w Zielonej Górze ani słówka się o tym nie mówiło – opowiada zielonogórzanin.

W budynku obecnego szpitala przy ul. Wazów mieścił się wtedy Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Działał w latach 1950-1954. Obejmował zasięgiem ówczesne województwo zielonogórskie. Dzisiaj może się wydawać nieprawdopodobne, że orkiestra mogła przechodzić pod oknami budynku, w którym katowani byli ludzie.

– Marsz orkiestry, jak najbardziej był tam wtedy możliwy, a nawet prawdopodobny, dlatego, że Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego był jednym z najważniejszych miejsc w mieście – wyjaśnia historyk prof. dr hab. Bohdan Halczak, związany z Instytutem Nauk Prawnych Uniwersytetu Zielonogórskiego. – Do roku 1956 nie było pewne, co jest ważniejsze, czy urząd bezpieczeństwa, czy komitet partii. Toczyła się między nimi walka o władzę. Te gmachy były traktowane jak równorzędne. To, że ktoś chciał się przypodobać i zorganizował marsz orkiestry, nie było niczym niezwykłym.

Ul. Wazów. Wrzaski i jęki

Co działo się w gmachu, z którego szpital musiał się wtedy wyprowadzić do Sulechowa, a pomieszczenia zajęło UB? To, co słyszał nasz Czytelnik, słyszało wielu ludzi przechodzących tą ulicą.

– Było słychać wrzaski bitych ludzi, wspomnienia tego pojawiały się w moich rozmowach z ludźmi z tego okresu. Te krzyki było słychać, bo ubecy specjalnie tego nie ukrywali. Po pierwsze działało ich niedbalstwo, chociaż mieli też bunkry, gdzie mogli to robić tak, że nikt nie słyszał, ale chodziło też prawdopodobnie o efekt psychologiczny, zastraszenie społeczeństwa. Wrzaski z siedziby UB były pewnym oddziaływaniem na otoczenie – tłumaczy nasz rozmówca.

Profesor Halczak podkreśla, że tylko część aresztowanych stanowili akowcy. Było też wielu przestępców kryminalnych, a także chłopi, którzy nie oddali kontyngentu.

– Trzeba pamiętać, że to był czas brutalny, krzyki słychać było co noc, a nawet i co dzień – przypomina naukowiec, ale wyjaśnia też, że wówczas w Zielonej Górze działały bandy chuligańskie, które wręcz terroryzowały miasto, a ludzie często bardziej bali się takiej bandy niż funkcjonariuszy UB, bo w ich przypadku czasem można było interweniować, a chuligani zabijali i katowali ludzi wprost na ulicy.

Zemsta na ulicy? Sprawców nie odnaleziono

Pan Stanisław pamięta dzień w pracy, kiedy koledzy z Chynowa opowiadali o tragicznym wypadku motocyklisty. Przyznaje, że z Zastalu było blisko do tego miejsca, mógł tam pójść i zobaczyć, ale coś go powstrzymało. – Ulica wjazdowa do Chynowa była jeszcze wtedy wąska, nie to co teraz. Na motorze z kobietą jechał mężczyzna. Jacyś ludzie wiedzieli, kiedy będzie przejeżdżał i rozciągnęli linkę stalową. Może jeszcze żyją jacyś mieszkańcy Chynowa, którzy pamiętają to zdarzenie? – zastanawia się nasz Czytelnik.

– To się stało zaraz na początku miejscowości. Ten mężczyzna jechał jawą. Linka obcięła mu głowę. Tego dnia byłem na zmianie w Zastalu, pracownicy z Chynowa mówili, że leżał tam z półtorej godziny, zanim go zabrali. Mogłem tam pójść. Z fabryki to nie było daleko. Nie chciałem.

Zdaniem pana Stanisława miała to być zemsta na funkcjonariuszu UB. Na którym konkretnie z ówczesnych ubeków chcieli się ludzie w mieście zemścić i przygotowali zamach na niego? Tego dzisiaj nie wiadomo.

– Słyszałem o tej sprawie od wielu ludzi, jakkolwiek nie dysponuję dokumentami potwierdzającymi ten fakt – zaznacza prof. Halczak. – Według pozyskanych relacji, próba zamachu nie powiodła się. Na tym motorze jechał chłopak i dziewczyna. Zginęli oboje. Osoba, na którą był zamach, nie jechała tym motorem. To był zamach na funkcjonariusza UB. Myślę, że trudno byłoby wśród nich znaleźć tego najgorszego. Wtedy motorami jeździli niemal wyłącznie milicjanci i funkcjonariusze UB. Pech chciał, że na rozciągniętą linę wjechał przypadkowo niewinny człowiek, który miał jakiś motor. Według moich informatorów lokalne środowisko wiedziało kto dokonał tego zamachu a przynajmniej domyślało się tego. Jednak nie ujawniano tej informacji organom bezpieczeństwa, solidaryzując się z zamachowcem. Ze współczesnego punktu widzenia ten fakt może dziwić ponieważ ofiarami byli niewinni ludzie. Fakt, że celem zamachu był funkcjonariusz UB usprawiedliwiał jednak działania zamachowca w oczach lokalnej społeczności. Funkcjonariuszy UB nienawidzili nawet członkowie partii komunistycznej a lokalne instancje partyjne traktowały Urzędy Bezpieczeństwa niemal jak polityczną konkurencję do władzy.

Pan Stanisław uważa, że zginął ten, co miał zginąć.

– Nie zgadzam się z panem profesorem. To nie zginęli przypadkowi ludzie, tylko ubek, który uśmiercał akowców. Zakładał im pętle na szyje. Z relacji doktora, który widział zwłoki wiem, że ten mężczyzna miał ponad 30 lat. Jechał na jawie z autochtonką. Taka jawa była droga. Nie stać by było zwykłego człowieka - wyjaśnia.

Bohdan Halczak tłumaczy, że funkcjonariusze UB to była specyficzna kategoria ludzi, a jeśli chodzi o ówczesnej województwo zielonogórskie, to cieszyli się oni wyjątkowo fatalną opinią. – Należeli do najgorszych w kraju pod względem poziomu wykształcenia. To zbieranina ludzi bez żadnego przygotowania zawodowego. Inaczej śledztwa nie potrafili prowadzić, jak stosując tortury. To samo dotyczyło miejscowych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Poza tym wśród funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa szerzył się alkoholizm.

W tym miejscu nie było ekshumacji

Czy przy ul. Wazów ludzie mogli być tak bici, że umierali? – Z mojego punktu widzenia, biorąc pod uwagę rozmiar zbrodniczej działalności funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Zielonej Górze i mówię to na podstawie tego, co dowiedziałem się bezpośrednio od przesłuchiwanych tam, nie można takiej sytuacji wykluczyć, że ktoś w wyniku obrażeń stracił życie – mówi dr Marek Budniak, autor rozprawy doktorskiej na temat „Oporu zwykłych ludzi wobec systemu stalinowskiego w latach 1950-1954 w świetle dokumentów Wojskowego Sądu Rejonowego w Zielonej Górze” oraz pełnomocnik i doradca Wojewody Lubuskiego do spraw kombatantów i osób represjonowanych.

Pan Stanisław na własne oczy wprawdzie nie widział grobu tych ludzi, ale wskazuje miejsce.

– Kiedyś faceta takiego spotkałem, który wiedział, gdzie ich zakopywali. Opowiedział, że koło grobowca Georga Beuchelta naprzeciwko dzisiejszej polikliniki. Tam leżą okrutnie zamordowani. W tym miejscu nie było ekshumacji. Byłem tam ostatnio, niedaleko chodniki robią. Ten człowiek był o tym przekonany, musiał mieć jakieś kontakty – opowiada zielonogórzanin. – Dzisiaj mam swoje lata odpowiednie. To jest bardzo przykre dla miasta, że nic się o tym nie mówi, nie prowadzi ekshumacji. Oni tam leżą anonimowo. Dotarłem do dokumentów, w których nie ma żadnych nazwisk. W okrutny sposób zostali pochowani, nawet bez worków, za ręce i nogi rzucani byli do dołów.

W parku, o którym mówi pan Stanisław trwają prace budowlane. Grobowiec Beuchelta już doczekał się renowacji, ale wykopów tuż obok nie było. Kopano pod nowe atrakcje w innych miejscach. I w jednym trafiono na szkielety, ale nie z tych lat. Niestety, dzisiaj nie da się potwierdzić, czy zmarli aresztowani, byli chowani na cmentarzu, który kiedyś mieścił się w tym parku. Osobiście profesor Halczak nie słyszał takich pogłosek.

– Mogło to mieć miejsce, bo w przypadku ciężkiego pobicia na śmierć, gdzieś musiano te zwłoki chować, a cmentarz był pod bokiem. Tyle, że świeżo wykopany grób mógł zwracać uwagę. Jednak na pewno byli ludzie zabici i gdzieś musiały być ich zwłoki usuwane – uważa.

Zdaniem Marka Budniaka, w latach 50. mimo olbrzymich represji, nie było do końca tak, że takie sprawy nie byłyby zauważone. – Musielibyśmy mieć szczegółowe informacje od rodzin o tym, kto i kiedy zaginął. Mamy do czynienia raczej z ogólnymi informacjami, ale ten system i ci funkcjonariusze byli zdolni do wszystkiego – dodaje.
O sprawie został poinformowany pracownik zamiejscowego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Zielonej Górze. Na razie nie ma jednak informacji o podejmowanych decyzjach.

Czytaj też:

Zobacz też wideo: Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – 2023 - transmisja IPN

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto