Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dariusz Kamol Kamys: Jestem szczęściarzem, bo żyję z pasji...

Leszek Kalinowski
Leszek Kalinowski
Wideo
od 16 lat
Kamol to symbol kabaretów. Od lat poprawia nam humor i jest w dobrej formie. Niektórzy żartują, że śmiech służy Dariuszowi Kamysowi i przez to się nie starzeje. I że jest lepszy pod tym względem od Krzysztofa Ibisza. Czym dla niego jest kabaret? Jakie ma inne pasje?

Trudno znaleźć osobę, która studiowała w Zielonej Górze i nie zna Dariusza Kamysa. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej z widzenia czy opowieści starszych kolegów. Bo nie mówimy tu o szklanym ekranie.
Wystarczy jedno słowo: Kamol! I od razu wszystko wiadomo. Ale przecież tak nie było zawsze. Mały Darek widział się w przyszłości za kierownicą. Po ukończeniu podstawówki chciał iść do zasadniczej szkoły samochodowej, by zostać mechanikiem. Widział się w tej roli, ewentualnie w roli kierowcy. No i pewnie by tak było, gdyby nie mama…
- A może byś tak chociaż maturę zrobił? – przekonywała.

Wiadomo, mama ma zawsze rację. Poszedł zatem do Liceum Zawodowego w Zespole Szkół Górniczych w Lubinie, kierunek – mechanik budowy i napraw maszyn górniczych.
Spełnił życzenie mamy i zdał maturę. Wtedy usłyszał:
- A może poszedłbyś na studia?
Może i by poszedł? Nie miał pomysłu. Za to jego przyjaciel, Krzysztof Lisowski (dziś pracownik naukowy Uniwersytetu Zielonogórskiego) wynalazł pedagogikę kulturalno-oświatową w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze.
- Opowiadał o tym dużo. Jako, że się przyjaźniliśmy, to mnie namówił – wspomina Dariusz Kamys. - Bez wiary że się dostanę, postanowiłem spróbować. W wakacje przygotowywaliśmy się do egzaminów wstępnych…No i jakież było moje zdziwienie, kiedy się dostałem. Nie wierzyłem w swoje umiejętności. Zdając na studia musiałem przejść egzaminy praktyczne: rytmika, śpiew itp… I okazało się, że byłem jednym z lepszych.

Już wtedy wiedziałem, że chcę to robić

Kiedy został już studentem WSP w Zielonej Górze, nie potrafił skupić się tylko na nauce. Nie jest typem człowieka bezczynnie siedzącego, musi być aktywny, działać…
- Skupiliśmy się wtedy przy klubie studenckim Zatem (na parterze akademika Wcześniak). Ówczesny kierownik Henryk Grad na studiach miał kabaret. Wraz z zakończeniem studiów jego kabaret przestał istnieć. Natomiast pozostały jakieś zobowiązania występowe. Namówił nas, pierwszaków, żebyśmy wystąpili w jego spektaklu – opowiada Kamol. - Wtedy doświadczyłem czegoś jak miłość od pierwszego wejrzenia! Zrobiłem na scenie jakiś gag i ludzie zaczęli się z tego śmiać. To było cudowne uczucie. Wiedziałem już wtedy, że chcę to robić!
Razem z kolegą z roku, Krzysztofem Langerem, zaczęli powoływać do życia kabaretowe twory.
- To było na wygłupie, programy robiło się w jedną noc, z okazji Dnia Kobiet, Pierwszego Dnia Wiosny. Pełny spontan – podkreśla dziś kabareciarz.
Kiedy pojechali na obóz adaptacyjny dla studentów pierwszego roku, pokazali tam swoje skecze. Zobaczył ich wtedy Władysław Sikora, który z Andrzejem Kłosem tworzył duet gitarowy Black & White (piosenka turystyczna). To jednak Andrzej zaproponował im współpracę. Rozpoczęły się występy na okolicznościowych imprezach. I tak powstał kabaret Potem (nazwa nawiązywała do klubu Zatem).
Pierwotny skład Potemu to: Krzysztof Langer i Dariusz Kamys. Początkowo występowali też, między innymi: Janusz Klimenko, Ewa Sopielewska, Andrzej Kłos oraz Paweł Jarosz (pianista). Po niecałym roku Władysław Sikora zajął miejsce Krzysztofa Langera w roli lidera kabaretu. Po trzech latach kabaret się rozpadł, ale zaraz potem Potem się reaktywował w nowym składzie: Joanna Chuda (obecnie Kołaczkowska), Adam Nowak (to późniejszy lider zespołu Raz, Dwa, Trzy) a także - Mirosław Gancarz, Leszek Jenek, Dariusz Kamys, Adam Pernal (pianista) i Władysław Sikora.
- W kabarecie Potem udało się nam przezwyciężyć kompleks prowincji. Zaczęliśmy bawić się w kabaret i osiągnęliśmy sukces na studenckiej, ogólnopolskiej arenie. Wcześniej mi się wydawało, że kabaret to wiadomo, Warszawa, Kraków, Poznań… A gdzie Zielona Góra? – opowiada Kamol.

Potem kosił nagrody jedna za drugą

Zielonogórski fenomen kabaretowy zawdzięcza powstanie faktowi, że w jednym miejscu spotkało się kilka osób, które połączyła wielka pasja… i talent.
- Zaczęliśmy wygrywać festiwale. W międzyczasie został powołany do życia klub studencki Gęba. Powstał na bazie sali, którą od uczelni dzierżawił Ruch…..kawa herbata… A my szukaliśmy miejsca, gdzie można byłoby się zainstalować – wspomina kabareciarz. - Dogadaliśmy się z Ruchem. Zaczęliśmy wprowadzać tam swoją własną działalność…życie kabaretowe zdominowało Gębę. Po skończeniu studiów zostałem kierownikiem. Natomiast Władek Sikora był głównym kreatorem działań kabaretowych. Powołał do życia Imperium Trrrt i jako Imperator nadawał rytm kabaretowemu zjawisku. Rzucił hasło: Robimy kabarety i one zaczęły powstawać... Jako tytan pracy, doskonałe połączenie humanisty ze ścisłym umysłem (absolwent WSI inżynier elektrotechnik) w naturalny sposób został liderem. Był „generałem”, było jeszcze kilku „pułkowników”… Jako kierownik klubu Gęba byłem jednym z nich.… Robiliśmy dużo rzeczy, nie tylko związanych z kabaretem. Mnóstwo ludzi się angażowało.
Był to okres, gdzie nikt nie pytał o czas, o pieniądze. Chciało się chcieć to tak po prostu, żeby było fajnie. Stąd różne spontaniczne imprezy, koncerty w stylu lat 50 i 60 czy muzyka z lat 20. ubiegłego wieku. Do repertuaru stosowne stroje, scena, nagłośnienie… Wszyscy byli zachwyceni, że mogą w tym brać udział.
Kabaret Potem zyskiwał coraz większą popularność w całej Polsce, wygrywał konkursy i festiwale (m.in. Grand Prix i nagrody publiczności na Przeglądzie Kabaretów Paka w Krakowie, główne nagrody na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, Festiwalu Piosenki Debilnej we Wrocławiu, na konkursie Piosenki Kabaretowej APSIK) i… zakończył działalność. Dlaczego?
- Dużo ze sobą rozmawialiśmy, zwłaszcza Władek, Aśka i ja. Dla nas kabaret Potem był sztuką i uznaliśmy, że jeśli obniżymy jej loty, jeśli pojawią się tego jakiekolwiek objawy, to zrezygnujemy z dalszych występów i się rozwiążemy. Po 15 latach Władek doszedł do wniosku, że ten czas nadszedł. Choć „serce krwawiło” zgodziliśmy się z tą decyzją - wspomina Kamol.
Pożegnalny występ kabaretu odbył się 28 czerwca 1999 w kinie „Newa” w Zielonej Górze.
Ale Zielonogórskie Zagłębie Kabaretowe żyło nadal i rozwijało się. Powstało wiele kabaretów, które wygrywały PAKĘ w Krakowie, FAMĘ w Świnoujściu. O Zielonogórskim Zagłębiu Kabaretowym stało się głośno w całym kraju…

Nie tylko Robin Hood i czerwony dywan

Dariusz Kamys jest autorem filmów spod szyldu środowiskowej wytwórni A’Yoy.
- Przygoda z filmami zaczęła się od kamery ósemki, którą miał Andrzej Kłos. Potem pojawiła się kamera VHS i zaczęło się na dobre. Jak był sprzęt, to pojawiły filmiki, a jak pojawiły się filmiki, to wykluł się pomysł – zróbmy festiwal filmowy na wzór oskarowej gali. I tak powstał Festiwal A’YoY. Nie zabrakło na nim czerwonego dywanu, po którym goście wchodzili – po daszku, przez okno – do Gęby. Były statuetki – elwisy, bo Elwis (Mariusz Dutkowiak) je zasponsorował. Wszyscy elegancko ubrani, panie w długich sukniach, panowie we frakach i garniturach. Pełna klasa…
Dla przypomnienia wystarczy wymienić kilka tylko filmów: „Robin Hood – czwarta strzała”, „Nakręceni” (wystąpiłem tam jako Karol), „Baśń o ludziach stąd”…
- W filmie Robin Hood byłem narratorem. To był duży film, a przecież „robiony za 5 zł”. Udało się, bo mieliśmy liczne, zaangażowane środowisko. Musiała być przecież banda Robina, szeryf i jego ludzie, damy i lud. Żeby aktorów ubrać w odpowiednie stroje, sami w większości przypadków je szyliśmy, sami robiliśmy większość rekwizytów – wspomina Dariusz Kamys. – Pamiętam, że kupowałem stare, skórzane płaszcze, prułem i przez tydzień nie odchodziłem od maszyny do szycia szyjąc rycerskie stroje. Nikt z nas wtedy się nie zastanawiał, czy coś z tego będzie czy nie? Robiliśmy to, bo mieliśmy z tego wielką frajdę.
Ale nie tylko miejscowych „aktorów” można było zobaczyć w tych filmach. W „Baśni o ludziach stąd” można było zobaczyć zaprzyjaźnionego Stanisława Tyma i Macieja Stuhra. Pokrewne dusze. Zagrali za darmo.
Po prostu jako kabaret Potem bywaliśmy na ogólnopolskich imprezach i mieliśmy okazję poznać znane z ekranu osoby – zauważa Kamol.

Nie zawsze było do śmiechu

Czy myśleli, że kabaret – ich pasja – stanie się też ich sposobem na życie, że pozwoli się utrzymać?
- Całe studia żyłem z tą myślą, że trzeba będzie pójść do pracy, żeby mieć z czego żyć. Na początku z Potemami występowaliśmy w klubach studenckich. Kiedy jednak nagraliśmy „Bajki dla potłuczonych”, staliśmy się kabaretem trochę popularnym. Zaczęliśmy być rozpoznawalni poza środowiskiem studenckim. Zapraszały nas domy kultury, teatry. To był ten moment, kiedy zrozumieliśmy, że nie musimy pójść do pracy etatowej, że ze spokojem o źródło utrzymania możemy oddać się temu, co kochamy najbardziej – mówi Dariusz Kamys.
Kabaret Hrabi powstał w 2002 roku. Dziś tworzą go: Joanna Kołaczkowska (szwagierka Kamola, absolwentka Technikum Ogrodniczego Głogowie, Studium Nauczycielskiego w Legnicy i pedagogiki kulturalno-oświatowej na WSP w Zielonej Górze), Łukasz Pietsch (pochodzi z Gubina, wykształcenie zdobywał w szkole muzycznej i na UZ w Zielonej Górze) i Tomasz Majer (pochodzi z Głogowa, technikum gastronomiczne kończył w Sulechowie, a pedagogikę kulturalno-oświatową na WSP w Zielonej Górze) no i Dariusz Kamys.

Hrabi Od 20 lat rozśmiesza publiczność.

Na pytanie: Czy Polacy mają poczucie humoru? Dariusz Kamys twierdzi: - Mają i to duże. I nie ma różnicy, w jakim rejonie Polski występujemy. Ludzie wszędzie reagują podobnie. Choć czasem bywają nieprzewidziane sytuacje. Ale oni wiedzą, jak nad nimi zapanować.
- Jeśli np. ktoś wychodzi to toalety, to my pytamy, czy wróci? Jeśli odpowiada, że tak, to my: - No to poczekamy. I w tym czasie pytamy o imię tej osoby, czym się zajmuje na co dzień itd. Improwizujemy o tym piosenkę. Gdy ta osoba wraca, jest traktowana jak gwiazda rock and rolla – zdradza Kamol.
Czasem okazuje się, że zabrakło jakiegoś rekwizytu np. stroju foki dla Aśki. Wiadomo było, że Kamol w takich sytuacjach jest niezawodny. I tak było tym razem. Wymyślił natychmiast strój z białego pokrowca na garnitur.
Jest też taki skecz, gdy Aśka huśta się na huśtawce na drągu, który jest oparty na ramionach chłopaków. Okazało się nagle, że nie ma drąga. Trzeba było wykorzystać wieszak. Ale ten podczas występu się złamał. Aśka poleciała na plecy na podłogę, a miała wtedy problemy z kręgosłupem.
- Nie było nam do śmiechu. Byłem przerażony – opowiada Kamol, który przyznaje, że nie ma dla niego znaczenia, iż gra z rodziną na scenie. Aśka to siostra jego żony……czyli szwagier. Dla niego dom, rodzina to jedno, a praca to drugie.
Upadków na scenie było więcej. Kiedyś Aśka usiadła na krześle, które stało za blisko krawędzi sceny i wywróciła się tak, że publiczność widziała tylko nogi aktorki. To było jeszcze za czasów kabaretu Potem. Władek Sikora zrobił o jeden krok za daleko i wpadł do orkiestronu…
- Kiedyś występowaliśmy w zielonogórskim Wenusie, przyszła znana wszystkim pani clochard Pamela i zaczęła agresywnie i wulgarnie się zachowywać. Nie wpadliśmy w panikę. Zachowaliśmy spokój. Nie odpowiedzieliśmy agresją tylko z uśmiechem i życzliwością zaczęliśmy traktować ją jak… ciocię. Widownia odetchnęła z ulgą, że udało się uratować sytuację – wspomina Dariusz Kamys.

Żeby nie odbiła palma

Są rozpoznawani, lubiani. Czy ta popularność im nie przeszkadza?
Mają zdrowe podejście do sprawy. Jak przyznaje Kamol, to zasługa przede wszystkim Władka Sikory, który ich mentalnie ustawił.
- To Władek mnie wszystkiego nauczył, nie tylko spraw bezpośrednio związanych z warsztatem, sceną, ale też ustawił system wartości, myślenie o kabarecie jako sztuce – mówi kabareciarz. - Władek bardzo mocno nas pilnował. Pacyfikował jakikolwiek objaw palmy. Uświadamiał nam, czym ta palma jest. Pokazywał, tłumaczył, a my przyznawaliśmy mu rację. Poza tym nasz widz jest „niepalomogenny”. Nawet jak spotykamy go na ulicy, to on nie zachowuje się jak fan. Nie piszczy, nie mdleje. On się uśmiechnie, powie dzień dobry, odniesie się do nas bardzo życzliwie. Powie: Bardzo was lubię, super, tak trzymajcie. Dodajmy też, że nasza droga nie składała się z samych sukcesów. Co prawda porażek było mało, ale też one się zdarzały. Nauczyliśmy się pokory. Myślę, że formuła, jaka wypracowała się nam w kabarecie Hrabi, polega na pewnej szczerości i prawdzie wobec widzów. Kiedy zrobiliśmy nasz program pt. Terapia, mieliśmy taki kącik dekompresji. Jak ktoś się „sypnął” w programie, wychodził z roli, siadał przy stoliku. Na stoliku były paluszki i wiśnióweczka. Spożywając i jedno i drugie prywatnie, otwarcie rozmawialiśmy z widzami. To było dla nas wielkie odkrycie, że widzowie to nie jest siła, której trzeba się przeciwstawić, z nią „walczyć”, tylko to są przyjaźni dla nas znajomi. Zburzyliśmy tę czwartą ścianę. Często to widać, jak ludzie przychodzą do nas po spektaklu, żeby pogadać, wziąć autografy. Oni nie traktują nas jak gwiazdy, ale bardziej jak członków rodziny, starych znajomych.
Ich skecze dotyczą właśnie spraw bliskich każdemu, życia, relacji międzyludzkich. Polityka nigdy ich nie kręciła.
Władek od początku optował za czystym humorem. Wymyślanie historii, która jest sama w sobie śmieszna. Nieodnoszenie się do konkretnej rzeczywistości, to nas bardziej kręciło. Kabaret niepolityczny się nie starzeje – podkreśla Dariusz Kamys, który znany jest także z telewizyjnej serii Spadkobierców. Był ich pomysłodawcą i reżyserem.

Kobiety bardziej pokazują emocje

Kabareciarz ma też inne pasje np. malowanie. Wystawiał już wielokrotnie swoje obrazy. Niebawem będzie można je podziwiać na wystawie w Zielonej Górze.
- Od dawna rysowałem, malowałem. Ale nigdy nie było wystarczająco czasu, żeby się tym zająć bardziej poważnie. Kiedy wprowadzono lockdown z powodu pandemii, osiem miesięcy nie występowaliśmy. Zacząłem intensywnie malować. Jestem pewien, że to uratowało mi psyche – stwierdza Kamol.
Tworzy portrety kobiet. Dlaczego? Bo chce pokazywać emocje i piękno. A kobiety kojarzą się z pięknem i są bogatsze emocjonalnie od mężczyzn. I są piękniejsze.
Jest dumny z tego, że jeden z jego obrazów nabył znakomity polski surrealista Tomasz Sętowski.
- Poznałem go podczas turnieju tenisowego. Zgadaliśmy się na temat malowania. Pokazałem mu zdjęcia swoich obrazów. Podpowiedział mi, jak jeden namalować w innej perspektywie. Tak też zrobiłem. Wysłałem mu. Odpisał : - Moja żona uważa, że powinniśmy ten obraz kupić. Ja się z nią zgadzam – opowiada zielonogórzanin. – Zapytałem, czy tym faktem mogę się chwalić. Powiedział, że tak. No to się chwalę.
W lockdownie powstały też inne artystyczne rzeczy, jak choćby stołeczki z patelni czy inne meble z odpadów. Stolik, którego blat stanowiło przykrycie beczki stalowej, a podstawą kółka od zużytego fotela komputerowego.
- Uwielbiam takie kombinowanie, majsterkowanie – podkreśla kabareciarz.
Poza tym znany jest także z innych swoich pasji. Zimą jeździ na nartach, a latem gra w tenisa. Jest fanem Igi Świątek.
Czy chciałby kiedyś z nią zagrać?
- No pewnie! Ale ona mogłaby grać tyłem i lewą ręką. Bardzo chciałbym z nią pogadać. Jest cudnym człowiekiem. Mam nadzieję, że się to zdarzy – mówi zielonogórzanin, dla którego aktywność fizyczna jest najlepszym resetem.
Na koniec rozmowy Kamys stwierdza:– Jestem szczęściarzem, udaje mi się przez tyle lat żyć z mojej pasji – z kabaretu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto