Jak powszechnie wiadomo, czytam gazety od etapu dorastania określanego pierwszą komunią świętą.
Pamiętam pobliski punkt sprzedaży papierosów i gazet, usytuowany tuż za skrzyżowaniem ulic Żaromskiego - Pionierska, w ciągu ulicy Generalissimusa Stalina. W chwili obecnej nie ma tego muru.
Popatrzmy na narożny aktualnie sklep piekarniczy zapamiętany przez starsze roczniki jako „Piekarnia Zdzisława Adamczewskiego". Do tej kamienicy przylegała także wąska , z narożnikowym wejściem do sklepu rybnego. Wprawdzie przed sprzedażą ryb lokal ten miał ciekawą przeszłość tak niemiecką jak i polską, ale o tym innym razem.Otóż, z budynku tego ciągnął się mur dochodzący aż do kina Nysa. Mur osłaniał podwórze trzech kamienic.
Tuż za sklepem (np. rybnym) był otwór w murze stanowiący „okienko" punktu sprzedaży wyrobów tytoniowych i gazet. Niektórzy (zresztą niesłusznie) nazywali to „kiosk" więc zastosuję się do opinii większości i też doraźnie będę tak nazywał. Kiosk prowadził inwalida wojenny bo tacy otrzymywali koncesje na prowadzenie małych interesów (handel, rzemiosło, usługi)
W tym "kiosku" można było kupić popularny „Ekspress Poznański" i „Głos Wielkopolski". W Głosie Wielkopolskim były drukowane wiadomości z życia Zielonej Góry. Gazeta miała swojego współpracownika na miejscu, a materiały, ogłoszenia i fotografie były do Poznania przesyłane „pocztą dworcową" czyli wagonem pocztowym pociągu relacji Zielona Góra - Poznań.
A potem się zmieniało aż osiągnęliśmy swoją gazetę, o swoim tytule jeszcze drukowaną w Poznaniu aż... o historii miejscowych gazet codziennych wszyscy wszystko wiedzą więc ja wracam do tematu.
Czytałem, a nawet prenumerowałem miejscową gazetę i warszawski „Sztandar Młodych".
Zgodnie z przemianami politycznymi Narodu Polskiego czytałem też „Słowo Powszechne" i „Gazetę Wyborczą".
I oto, w sobotnim wydaniu Gazety Wyborczej dnia 29 stycznia 2005 r. poinformowano Czytelników, że dziennikarz „Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein, używając fortelu wyniósł z Instytutu Pamięci Narodowej płytkę z zapisem 240 tysięcy nazwisk, które w swej zawartości zyskały miano „Lista Wildszteina".
Kto żyw a miał dostęp do internetu wyszukiwał nazwisk swoich krewnych i sąsiadów mniemając, że są to nazwiska kadry zawodowej i współpracowników służb bezpieczeństwa.
Wtedy raczkowałem dopiero i uczyłem się obsługi peceta. Pewien fachowiec oblatany w internecie pokrętnie podpytywał mnie „czy używałem kiedyś jeszcze innego imienia oprócz Zdzisława?".
Moja odpowiedź go nawet zaskoczyła bo brzmiała:Domyślam się, że pan przeglądał Listę Wildszteina. To pochwalam bo historię NARODU POLSKIEGO TRZEBA POZNAWAĆ.Oczywiście, w dokumentach posługuję się dwoma imionami „Zdzisław Jan", a na liście Wildsteina jestem umieszczony bo ja już od lat licealnych byłem aktywny politycznie i po kilkakroć robiono mi domowe rewizje czy ustawiano obserwatorów mojej działalności społecznej. Ja byłbym śmiertelnie obrażony gdyby mnie ominięto w spisie „osób penetrowanych przez służby bezpieczeństwa. Bo byłem i jestem dumny ze swego nazwiska. ".
Po pewnym czasie oficjalnie zwróciłem się do IPN o kopie donosów na mnie.Jakże się ucieszyłem „pochwałą" bezpieczniaków na moją aktywność w tworzeniu i prowadzeniu Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność" w Przedsiębiorstwie Spedycji Krajowej ale... o tym w innym :zeznaniu - wspomnieniu.
* * *A z pierwszym Prezesem IPN-u prof. dr hab. Leonem Kieresem poznaliśmy się w roku 1994, oczywiście przy działaniu (obserwowanym także przez służby bezpieczeństwa), ale to także temat na odmienne wspomnienie.
Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?