Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lubuska Jane Doe. Była młoda, piękna i majętna. Żyła cztery wieki temu, odeszła w dramatycznych okolicznościach pod Zieloną Górą

Redakcja
Tę twarz możemy obejrzeć dzięki pracy naukowców z Uniwersytetu medycznego w Poznaniu i i Politechniki Poznańskiej
Tę twarz możemy obejrzeć dzięki pracy naukowców z Uniwersytetu medycznego w Poznaniu i i Politechniki Poznańskiej Dorota Lorkiewicz Muszyńska
Nastolatka odeszła w dramatycznych okolicznościach, gdzieś na podzielonogórskim trakcie. Głęboka jama, jakaś spieszna modlitwa... Działo się to jakieś cztery wieki temu, a my możemy spojrzeć w wielkie niebieskie oczy młodej właścicielki fortuny.

Miała jakieś 16, może 17 lat. Szczupła blondynka o niebieskich oczach. Nie wiadomo, co przygnało ją na trakt wiodący z Zielonej Góry do pobliskiej Ochli, chociaż naukowcy mają swoje podejrzenia i próbują odtworzyć jej historię, a przynajmniej okoliczności jej końca.

- To dla mnie niesamowite, jako dla archeologa, ale i kobiety, spojrzeć w twarz tej dziewczynie, która przyszła na świat gdzieś na początku XVII wieku - mówi Ewa Przechrzta, kurator wystawy w Muzeum Archeologicznym Środkowego Nadodrza w podzielonogórskiej Świdnicy. - Przestała być anonimowym szkieletem, czaszką. Stała się osobą ze swoją własną historią…

W 2002 roku mieszkaniec domu przy ul. Grzybowej w zielonogórskiej Ochli postanowił zbudować werandę. Niespodziewanie natknął się na kości, szkielet.

Nieznajoma, niezidentyfikowana

Zacznijmy od początku. Czyli dlaczego dziewczyna sprzed czterech wieków zyskała miano lubuskiej Jane Doe? John Doe to imię i nazwisko używane w Stanach Zjednoczonych dla określenia mężczyzny o niezidentyfikowanej lub ukrytej tożsamości. Dla podobnego identyfikowania kobiet używa się za oceanem właśnie nazwiska Jane Doe. Termin ten stosuje się zwłaszcza w aktach policyjnych, sądownictwie i dokumentach prawniczych. W innym znaczeniu „John Doe” i „Jane Doe” to także zwykły, szary obywatel - porównać go można z polskim Janem Kowalskim.

Ta historia ma jeszcze inny początek. W 2002 roku mieszkaniec domu przy ul. Grzybowej w zielonogórskiej Ochli postanowił zbudować werandę. Niespodziewanie natknął się na kości, szkielet. Natychmiast pomyślał o jakiejś ofierze II wojny światowej, może niemieckim lub radzieckim żołnierzu. Wezwał policję. Stróże porządku w asyście medyka szczątki obejrzeli, po czym wezwali archeologów, gdyż kości leżały w tym dziwnym grobie znacznie dłużej niż od 1945 roku. Badacze tylko żałują, że szczątki zostały przemieszczone i nie wiadomo dokładnie, jak były ułożone.

Szczupła blondynka w czarnej, niedzielnej sukni. Towarzyszy jej grono ludzi, zapewne służba. Panienka z dobrego domu nie podróżowała przecież wówczas samotnie.

- Od początku wiedziałam, czułam, że to kobieta, chociaż dr Robert Dąbrowski, antropolog z nowosolskiego muzeum, twierdził inaczej, wskazując na wąskie jak na niewiastę biodra - dodaje.

Z łunami za plecami

Szczupła blondynka w czarnej, niedzielnej sukni. Towarzyszy jej grono ludzi, zapewne służba. Panienka z dobrego domu nie podróżowała przecież wówczas samotnie. Skąd wiadomo, że „z dobrego domu”? Oto nastolatka przy sobie miała sporą fortunę. Jedenaście talarów i to nie w byle bilonie, ale w „grubych” monetach kruszcowych, srebrnych. Wszystko wskazuje na to, że były to jakieś rodzinne oszczędności, gdyż monety pochodziły z różnych lat, ponad 70 lat różnicy w datach emisji monet pochodzących z różnych zakątków Europy. I nie były to drobne. Zatem dziewczyna musiała pochodzić z bogatej, zapewne mieszczańskiej rodziny.

Ochla i inne pobliskie wsie, o czym piszą kroniki, była miejscem, gdzie w ciężkich dla miasta czasach zielonogórzanie starali się schronić.

Najprawdopodobniej traktem poruszał się spory tłum ludzi. Uciekinierzy i ludzie, których zawrócono sprzed miejskich bram, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby. Mamy bowiem lata 30. XVII wieku. To koszmarny czas dla Zielonej Góry i całego Dolnego Śląska i ziemi lubuskiej. Trwa wojna trzydziestoletnia, przez cesarskie wówczas miasto, region przewalają się obce armie. Głód i powszechna nędza prowokują choroby w kolejnych latach. W 1621 roku do miasta zawitała ospa, podobnie w 1625, 1630 i wreszcie w 1631. Ten ostatni nawrót choroby był najbardziej tragiczny. Miasta opustoszały. Dżuma i ospa w tamtych latach pochłonęła dwie trzecie ludności Zielonej Góry. To nie jest bezpieczne miejsce do życia, zwłaszcza dla młodej dziewczyny. I tutaj mamy drugi powód, dla którego nastolatka znalazła się w tym miejscu i w tym czasie. Nie, zapewne nie ucieka przed gwałtami i rozbojami. Jest pewnie chora. Najprawdopodobniej to dżuma.

Tutaj uciekali

Ochla i inne pobliskie wsie, o czym piszą kroniki, była miejscem, gdzie w ciężkich dla miasta czasach zielonogórzanie starali się schronić. Nawiasem mówiąc, pierwsza informacja o zielonogórskich winnicach związana jest właśnie z zarazą. W XIV wieku miasto nawiedziła epidemia dżumy. Jej ofiarą padło siedemset osób, a te, którym udało się opuścić miasto (około stu osób), schroniły się na wzgórzach po południowej stronie miasta, gdzie wśród winnic przeczekali zarazę. W dowód wdzięczności za ocalenie wkrótce potem z pozbieranych kamieni polnych wystawiono na tym wzgórzu kaplicę maryjną...

Spojrzeć jej w twarz

- Dziewczyna chorowała, ale osłabiona była już wcześniej. Doktor Dąbrowski, w zmianach w szkliwie zębów, dostrzegł ślady jakiegoś kryzysu biologicznego w ciągu ostatniego roku - mówi Ewa Przechrzta. - Nie wiemy, czy był to efekt innej dolegliwości, na którą nastolatka cierpiała, czy też niedożywienia. To były naprawdę ciężkie czasy.

Szkielet archeolodzy zawieźli do Poznania, do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Tam nasza Jane przeszła kompleksowe badania - tomograf, rentgen.

I tak dziewczyna znalazła się na trakcie, pozostawiając za plecami łuny. Miasto płonęło wówczas nad wyraz często. Zapewne w mieście pozostawiła rodzinę, może wszyscy już nie żyli, a może podróżowała z najbliższymi… Chociaż nie, najbliżsi wiedzieliby o ukrytej gdzieś w odzieży sakiewce z fortuną. A może ciężko chora była wieziona w jakiejś kolasce przez wiernych służących. To zapewne oni spiesznie pochowali zmarłą? Dlatego ciało nie zostało obrabowane, bo o cennej zawartości sakiewki nie wiedzieli nawet zapewne towarzysze podróży. O tym, że była ofiarą zarazy, świadczy sposób pochówku. Jama niewielka, ale głęboka, ciało jakby wciśnięte. Widać pośpiech.
Zapewne jakaś spieszna modlitwa, niedbale postawiony krzyż…

Jak w kryminale

Szkielet archeolodzy zawieźli do Poznania, do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Tam nasza Jane przeszła kompleksowe badania - tomograf, rentgen. Wreszcie, po zeskanowaniu, doktor Dorota Lorkiewicz-Muszyńska i jej zespół wykonali rekonstrukcję twarzy. Dzięki niej z trójwymiarowego obrazu spogląda na nas dziewczyna sprzed niemal czterech wieków. Może więcej dowiemy się o niej dzięki badaniom DNA.

- Chcieliśmy troszeczkę uczłowieczyć archeologię, pokazać, jak ważny dla nas jest jeden, konkretny człowiek - dodaje dyrektor świdnickiego muzeum Arkadiusz Michalak. - Zwykle mówimy o populacji, grupie, a tutaj mamy w roli głównej jej cząstkę. Prawie nic o niej nie wiedzieliśmy. Najpierw staraliśmy się zbudować kontekst, tło. Dzięki historycznym źródłom mogliśmy spróbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego trafiła do jamy przy tym trakcie. Wiemy, że okoliczności musiały być wyjątkowe, gdyż w wieku XVII obowiązywał nakaz chowania w granicach cmentarzy. I najważniejsze. Skąd przy nastolatce taka fortuna, dlaczego nikt jej nie obrabował...

Odzyskiwała twarz przez lata

Ta historia budowana była latami. Pierwszy etap to złożenie szkieletu. Zresztą już na początku były kontrowersje. Według pierwszych szacunków dziewczyna miała być o kilka lat starsza. Na taki wiek wskazywała pierwsza analiza antropologiczna. Tzw. wiek zębowy odmłodził naszą bohaterkę. Specjalny sprzęt Zakładu Medycyny Sądowej i doświadczenie doktor Doroty Lorkiewicz-Muszyńskiej stopniowo zdradzał więcej szczegółów jej wyglądu. Wreszcie unikalna rekonstrukcja twarzy stosowana dziś zazwyczaj przy okazji spraw kryminalnych, prób ustalenia tożsamości ofiar zbrodni. Zarys kości, wada zgryzu…

W muzealnej sali Jane Doe stoi w otoczeniu służby odziana w efektowną czarną suknię…

- Wzorowaliśmy się na ówczesnym stroju utrwalonym w malarstwie niderlandzkim, gdyż tam znajdujemy przykłady portretu mieszczańskiego - kończy. - A wówczas moda szybko się rozprzestrzeniała. Czerń, bo to wersja niedzielna, odświętna. Nie chcieliśmy spekulować co do kolorystyki codziennego ubioru.

Jane Doe. Mamy do tej dziewczyny tak wiele pytań. Czy jeszcze na któreś odpowie?

Zobacz wideo: Kamienie runiczne w Świdnicy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto