Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lubuskie. Trafił do więzienia za powieszenie krzyża. Emocje sprzed lat powracają...

Leszek Kalinowski
Leszek Kalinowski
Wideo
od 16 lat
- Nie wy wieszaliście te krzyże i nie wy będziecie je zdejmować – powiedział ojciec pana Ryszarda, otworzył szkołę i powiesił je na swoje miejsce. Został aresztowany, skazany na trzy miesiące więzienia.

Ryszard Górnicki nie bardzo chce wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń, bo ciągle zbyt mocno się wzrusza. Jego ojciec nie chciał o nich opowiadać przez lata…
- Musiałem z tego wyciągać kolejne informacje, przed śmiercią sam dołożył kilka szczegółów – przyznaje pan Ryszard, który podczas tamtych wydarzeń miał zaledwie 4,5 roku. Ale pamięta, jak bardzo się wtedy bał.

W niedzielę, po mszy, poszli z petycją do dyrektora szkoły

To był rok 1958 roku, kiedy specjalną ustawą władze komunistyczne zobowiązały dyrektorów do ściągnięcia krzyży ze ścian szkół i zakładów pracy. A te religijne symbole dla mieszkańców miały ogromne znaczenie, były wyrazem ich religijności.
- Moi rodzice, jak i mieszkańcy wsi, zostali przesiedleni na zachód kraju z Kresów. Kiedy dowiedzieli się, że krzyże, które wieszali w szkole, zostały zdjęte, postanowili zaprotestować – opowiada Ryszard Górnicki.
W niedzielę, po mszy świętej, delegacja udała do dyrektora z petycją.
- Nie pan wieszał krzyże, więc nie powinien ich zdejmować - tłumaczyli. – Poprosimy o klucze do szkoły, a my z powrotem umieścimy je tam, gdzie były.
- Ale nie wolno! Jest specjalna ustawa, jest nakaz… - przekonywał dyrektor Szkoły Podstawowej w Goszczanowie. – Ja nie mogę, proszę mi te klucze zabrać!
Ojciec pana Ryszarda – Franciszek Górnicki - długo się nie zastanawiał. Zabrał klucze, otworzył szkołę i razem z innymi członkami delegacji powiesił na ścianach klas krzyże.

- Na zdjęciu mój ojciec Franciszek, starsi bracia , mama Katarzyna trzyma  mnie na rękach - mówi Ryszard Górnicki.
- Na zdjęciu mój ojciec Franciszek, starsi bracia , mama Katarzyna trzyma mnie na rękach - mówi Ryszard Górnicki. Archiwum rodziny Górnickich

Czarne wołgi, milicjanci przez miesiąc nękali wieś

Długo nie trwało, jak we wsi pojawili się milicjanci, czarne wołgi. Przez miesiąc nie było spokoju.
Pan Ryszard dobrze pamięta ten dzień. Jechał na koźle razem z ojcem, który stawiał pierwszy za zachodzie dom jednorodzinny. Nie tylko we wsi – w Jastrzębniku w gminie Lipki Wielkie (obecnie gmina Santok) – budziło to duże zainteresowanie.
- Wieźliśmy cegły z rozbiórki na naszą budowę, gdy nagle pojawili się milicjanci. Złapali konie, zabrali ojca – wspomina Ryszard Górnicki. - On tylko zdążył krzyknąć do mnie: - Leć do domu. Schowaj się tam!
Matka z pozostałymi dziećmi wiedziała, że coś niedobrego może się za chwilę zdarzyć. Skryła się z nimi w kuchni.
- A ja pobiegłem do najlepszego pokoju w domu. I schowałem się pod łóżko. Myślałem, że tu będę bezpieczny – mówi obecny radny powiatu zielonogórskiego. - Tymczasem milicjanci przyprowadzili ojca właśnie do tego pokoju. Słyszałem, jak na niego krzyczą, popychają go. Niewiele widziałem spod łóżka. Tylko buty milicyjne. I kawałki nogawek spodni. Ale strach i przerażenie były ogromne. Przeżyłem jakąś traumę. Nie mogłem sobie z nią poradzić. Kiedy widziałem milicjanta na ulicy, przechodziłem od razu na drugą stronę. Nawet jak miałem 30 lat! Dopiero w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy milicję zastąpiła policja, zmieniły się mundury i inne symbole, trochę jakby mi odpuściło. I dziś jest już inaczej.
Przed śmiercią ojciec opowiadał, jak brat Stanisław leciał przez pole z widłami, by bronić go przed nieproszonymi gośćmi. Było bardzo groźnie, ale obyło się bez krwi…
Dzieci pana Franciszka nie chciały się też później angażować w różne sprawy społeczne. Co prawda pan Ryszard został zuchem. Ba, koledzy wybrali go jednogłośnie szóstkowym. Ale na apelu dyrektor szkoły odwołał go z tej funkcji i mianował szóstkowym swojego syna.
- Rozpłakałem się w domu. Od tamtej pory nie chciałem już należeć do żadnej organizacji młodzieżowej – przyznaje Ryszard Górnicki.

- Rodzina ojca z Kresów. Ojciec mój,  Franciszek, stoi obok mamy z lewej strony fotela - wyjaśnia Ryszard Górnicki. - Rok 1928 , wieś Zazdrość. powiat
- Rodzina ojca z Kresów. Ojciec mój, Franciszek, stoi obok mamy z lewej strony fotela - wyjaśnia Ryszard Górnicki. - Rok 1928 , wieś Zazdrość. powiat Trembowla, województwo tarnopolskie

Archiwum rodziny Górnickich

Wróg ustroju państwa polskiego

Ojciec pana Ryszarda – jako wróg ustroju państwa polskiego - został aresztowany i skazany na trzy miesiące więzienia. Jego wyczyn potraktowano jak włamanie… Siedział w Drezdenku.
- Mama nie miała co ze mną zrobić, zabrała mnie na pierwsze odwiedziny do ojca – przypomina sobie Lubuszanin. – To było przeżycie! Okazało się na miejscu, że nie mogę wejść z mamą do środka. Odwiedziny są tylko dla dzieci powyżej 10 roku życia. Zostałem w specjalnej klatce. Znów widziałem te milicyjne buty. Wydawało mi się, że to są te same, które miałem przed oczami leżąc pod łóżkiem.
Strasznie się te dni bez ojca dłużyły. Później opowiadał, że spotkały go tam nie tylko przykre przeżycia. Choć więźniowie otrzymywali jedynie ziemniaki z kapustą, on często pod nimi znajdował kawałek mięsa. Czasem był tam kotlet. Czuł, że jest szanowany za to, co zrobił.
W końcu wrócił. Dokończył budowę domu. Z czasem rodzina się powiększyła. Cieszył się sześciorgiem dzieci. A że pieniędzy z gospodarstwa dużo nie było, więc dodatkowo zatrudnił się w cegielni. Siłę miał wielką.
- W czasie wojny został wywieziony na roboty do Niemiec. Ciężko tam pracował. Kiedy po wojnie wracał na wschód, bo myślał, że tam jest nadal jego rodzina, zatrzymał się w jednej gospodzie. Tam mężczyźni rywalizowali w podnoszeniu ciężarów. Nikt nie mógł poderwać 110 kg. Zachęcili ojca, by podjął wyzwanie – opowiada Ryszard Górnicki. – Chapnął bez problemu. W nagrodę mógł się najeść do woli…
Franciszek Górnicki cieszył się szacunkiem wśród ludzi z wielu powodów. Był bardzo religijny. Jak mówi jego syn - dzień zaczynał i kończył na kolanach.
- Kiedy na jego podwórko spadła jedna z paczek, zrzuconych przez Amerykanów, potraktował to jako znak od Boga – przypomina sobie pan Ryszard. – To był czas głosowania, słynne trzy razy tak. Ulotki w paczce miały przekonać Polaków, by nie głosowali za tymi zmianami, które przyniosą im tylko szkody. Można się było z nich dowiedzieć, że głosując na tak, wpadamy w pułapkę… Choć ojcu groziła nawet utrata życia, nie zawahał się ani minuty, rozdał we wsi wszystkie ulotki. Bo jak mówił, nie przez przypadek paczka spadła na jego podwórko.
Pomagał innym. W swoim domu założył bibliotekę. Każdy mógł przyjść i wypożyczyć jedną z kilkudziesięciu książek.
- Choć miał skończone tylko trzy klasy, był bardzo oczytany i chłonął wiedzę. Jedyne co nam kazał, to wstać wcześniej w niedzielę. Budził nas, byśmy szli do kościoła – mówi radny. – Poza tym nic nie kazał. On nas wychowywał swoim przykładem. Potem w dorosłym życiu starałem się tak samo uczyć moje dzieci. Własnym przykładem.

Ryszard Górnicki od 30 lat wybierany jest na radnego, najpierw gminnego, teraz powiatowego
Ryszard Górnicki od 30 lat wybierany jest na radnego, najpierw gminnego, teraz powiatowego Jacek Katos

Od razu zaiskrzyło, po dwóch latach był ślub

Kiedy przyszedł odpowiedni czas, po kolei pytał szóstkę swoich dzieci, kto z nich jest gotów przejąć gospodarkę. Wszyscy pospuszczali głowy. Nie chcieli zostać na roli. Dobrze wiedzieli, że praca na niej nie jest łatwa. Pamiętali choćby, jak dziadek i ojciec trzy razy w roku kosili 9 hektarów łąki. Kosą.
Dzieci pana Franciszka też nie chciałby się angażować w różne sprawy
- Też nie chciałem zostać rolnikiem – przyznaje Ryszard Górnicki, ale potem jego życie potoczyło się inaczej. - W Policealnym Studium Melioracji spotkałem koleżankę. Siedziałem z nią w ławce.
Od razu między nimi zaiskrzyło. Po dwóch latach odbył się ślub.
- Żona pochodziła z Sulechowa, więc przeniosłem się z północy na południe. Przyszedłem tutaj na staż w Rejonowym Przedsiębiorstwie Melioracyjnym – opowiada Ryszard Górnicki. – Teść miał duże gospodarstwo i był na rencie. Zależało mu, bym przejął po nim gospodarstwo. Ale ja przecież nie bardzo chciałem zostać rolnikiem.
A on do mnie mówi tak: - Zobacz, masz młodą żonę. Dopiero zaczynacie wspólne życie, a tu zaraz mogą cię do wojska chapnąć. A tak posiedzisz tu z 10 lat, potem sprzedasz gospodarstwo i będziesz żył jak lord.
- On wiedział, że mnie w ten sposób przywiążę do tej ziemi. I tak też się stało. Do dziś grzebię się jeszcze w tej ziemi, choć gospodarstwo mam teraz dużo mniejsze – zauważa radny powiatowy. Mandat ma od 30 lat. Ludzie wybierali go na radnego gminnego, a potem gdy powstały powiaty – na powiatowego. Ale także do izb rolniczych. Dwie kadencje był w Krajowej Radzie Rolniczej.
- Z czasem coraz częściej zacząłem mówić o sobie jako o samorządowcu a nie rolniku. Cieszyłem się, że moja wieś - Krężoły tak bardzo się zmienia. Jest woda, gaz, prąd. Są chodniki – podkreśla Ryszard Górnicki. – W tej wsi, w tym powiecie się spełniam.
Osiem lat był wicestarostą zielonogórskim. Pewnego dnia pojechał do Drezdenka na spotkanie starostów. Jakoś nie czuł się tam dobrze, choć nie wiedział dlaczego. Przecież nie jest chory. Po rozmowach gospodarz – starosta strzelecko-dtezdenecki – powiedział: - Chodźcie, coś wam jeszcze pokaże.
- Schodzimy na dół, a on mówi: - Tutaj przesłuchiwali więźniów politycznych, tu ich „trenowali”. Już wiedziałem wtedy, dlaczego jakoś źle się tu czułem. Zrozumiałem, że tu niedaleko byłem, z matką, która odwiedziła ojca, a mnie nie chcieli do niego wpuścić… - opowiada Ryszard Górnicki. – Teść też nie miał lekko. Siedział w Świebodzinie. Za zboże. A jego żona pisała do Bieruta, by jej męża ułaskawił… Te wspomnienia wciąż budzą emocje…

Ryszard Górnicki od 30 lat wybierany jest na radnego, najpierw gminnego, teraz powiatowego
Ryszard Górnicki od 30 lat wybierany jest na radnego, najpierw gminnego, teraz powiatowego Jacek Katos

Historia zatoczyła krąg

Historia lubi się powtarzać. I po latach krzyże w szkole w Goszczanowie znów zawisły. To był bardzo ważny, symboliczny dzień dla Franciszka Górnickiego.
- Ale żałuję, że nie doczekał, kiedy zostałem wicestarostą. Byłby ze mnie dumny – mówi pan Ryszard, który podkreśla, że teraz on jest dumny ze swoich dzieci. Tak jak jego ojciec, tak i on swoim pociechom chciał dać wszystko, co najlepsze, zadbać o ich wykształcenie, religijność.
- Są katolikami. Nie brakuje krzyża w ich domu. Ale to już inna religijność. Nie taka emocjonalna jak moich rodziców, jak nasza. Może to znak czasu? Zupełnie inne życie? Mój ojciec marzył o rowerze. Dziadek miał mu go kupić po żniwach. A wybuchła wojna – opowiada radny. – Moja matka nigdy nie jeździła na rowerze. A dziś? To zupełnie inne życie. Z najnowszymi technologiami na co dzień. No i inne podejście do religii. Najważniejsze, że moje dzieci są uczciwymi ludźmi, Że radzą sobie w życiu, Że przychodzą do ojca po radę. Lubię te rozmowy, spotkania z synami przy piwie. Jestem szczęśliwy, spełniony w życiu prywatnym i zawodowym. Cieszę się każdym dniem. I kocham wiosnę. Wszyscy bliscy wiedzą, że nie mogę umrzeć, jak jest ciepło i zielono. Planuję, że będzie to między jesienią a zimą (śmieje się)…
Po chwili przerwy dodaje: - O krzyżach w szkole rzadko mówiło się w rodzinie. Sam też o tym opowiedziałem tylko na spotkaniu z nieżyjącym już biskupem Adamem Dyczkowskim i na spotkaniu w naszym liceum. Niełatwo mi o tym mówić… mimo że tyle lat minęło…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto