Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piotr Protasiewicz: Schodzę o własnych nogach. Czuję się spełnionym sportowcem

Maciej Noskowicz
Maciej Noskowicz
24 września 2022 roku Piotr Protasiewicz zakończył karierę żużlowca.
24 września 2022 roku Piotr Protasiewicz zakończył karierę żużlowca. Mariusz Kapała
- Schodzę ze świecznika, będę z boku. Trochę to smutne, bo generalnie koniec kariery jest smutny. Jeździłem ponad 30 lat, schodzę o własnych nogach, do tego mam wspaniałą rodzinę, przyjaciół – mówi Piotr Protasiewicz, wieloletni żużlowiec Falubazu Zielona Góra, który po ponad 30 latach zakończył sportową karierę. Teraz będzie dyrektorem w zielonogórskim klubie.

Udało ci się przetrawić ten ostatni mecz Falubazu z Celfastem Wilkami Krosno i brak awansu do PGE Ekstraligi?

- Szczerze mówiąc, nie było za bardzo czasu na rozmyślanie. Moment takiego sportowego smutku dopiero nadejdzie. Na razie jest nieźle, ale może dlatego, że jestem w ciągłym kieracie nowych obowiązków. Żona się śmieje, bo mówi: „Skończyłeś jeździć, a w domu cię więcej nie ma, niż wtedy, gdy startowałeś”. Ale teraz jest gorąco okres, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Nie jest łatwo odhaczyć ot tak, ponad 30 lat ścigania, dlatego jest mi łatwiej, gdy jestem w ciągłym biegu. Cały tydzień przed meczem był trudny, a dwa ostatnie dni przed samym spotkaniem to taka mocna huśtawka emocjonalna. Dużo musiałem zrobić, by się zupełnie odciąć i wykonać zadanie. Wiadomo, że w pierwszej kolejności jestem żużlowcem, a ode mnie zawsze oczekuje się dobrej jazdy. Wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja, że przystępujemy do spotkania ze stratą dziesięciu punktów. Liczyłem i marzyłem, że będą dobre zawody w moim wykonaniu i przede wszystkim, że uda nam się awansować do PGE Ekstraligi.

Ten ostatni, dramatyczny mecz to chyba takie zwierciadło twojego sezonu, który nie był łatwy pod wieloma względami.

- Rzeczywiście, cały sezon był trudny. Zaczęło się w styczniu od śmierci mamy, później ta nieszczęsna kontuzja. Wiedziałem jednak, że będę potrzebny na play offy i chciałem być przydatny w tej części sezonu. Jakoś się wygrzebałem i byłem wartością dodatnią.

Miałeś okazję obejrzeć ten ostatni mecz?

- Nie oglądałem ani jednego wyścigu, ale oglądałem ze sto razy powtórkę po moim „warningu”. Nie dopatrzyłem się niczego, więc uważam, że była to totalnie nietrafiona decyzja sędziego, ale na pozostałe wyścigi nie było za bardzo czasu. Rzadko oglądam powtórki, bardziej patrzę w przód. Będzie na pewno okazja i chyba sobie ten mecz obejrzę, ale już wtedy, gdy opadnie kurz. Ja potrafię się przyznać do błędu, ale w tym przypadku nie mam za co przepraszać, bo to był duży błąd sędziowski. Błędy były jednak w obie strony i o tym też chcę powiedzieć. Oczywiście gratuluję Wilkom awansu. Szkoda wielka, bo przejechaliśmy tyle wyścigów, a wszystko rozstrzygnęło się w tym ostatnim w Zielonej Górze. Na tym polega jednak piękno sportu. Wiem, że o tym finale będziemy rozmawiali długo. Dla mnie jednak to już temat zamknięty.

Co działo się w twojej głowie, gdy rozgrywałeś ten swój ostatni wyścig?

- Wiedziałem, że Rohan Tungate jest czwarty i że moje zwycięstwo niczego nie zmieni. Dziś znając wynik meczu myślę, ze mógłbym wziąć trzecie pole startowe. Myślę, że wcześniej bym minął rywala, niż Rohan Tungate, przynajmniej na torze w Zielonej Górze. Przyznam, że dla mnie to wszystko było bardzo trudne i chciałem, by się skończyło. Wiedziałem, że wszyscy oczekiwali ode mnie dobrego występu. Oczywiście marzyłem, byśmy awansowali, ale widocznie nie można mieć wszystkiego. Nie wiem, czy ktoś może sobie to wyobrazić, co to znaczy: ostatni wyścig w karierze i presja, że trzeba wygrać. Przy okazji, chciałbym podziękować kibicom. Nie sądziłem, że będę miał tak piękne podziękowanie.

A rodzina? Jak przyjęła twoją decyzję o zakończeniu kariery?

- Najpiękniejsze było to, że dzieci, żona oraz tata byli razem na stadionie. Wracaliśmy razem do domu po meczu i to było dla mnie ważne i sentymentalne. Rodzina zawsze była dla mnie ostoją, choć nie zawsze było kolorowo. To wielka radość, że mogę wracać do pełnego domu, gdzie jest żona, dzieci, po prostu miłość.

„Dobrze, że już skończyłeś” – słyszałeś w domu takie zdanie?

- To pojawiało się wielokrotnie podczas kariery, gdy rodzina widziała cierpienie. Nikt się nie zastanowił, przez ile kontuzji przechodziłem. O tym się nie mówi, ale najbliżsi to widzieli. Gdy dwa lata temu powiedziałem wstępnie żonie, że się przymierzam, zrobiła „duże oczy” i rzekła tylko: „Ty mi już niczego nie obiecuj”. Przez rozpoczęciem tego sezonu już wiedziałem jednak, że będzie on moim ostatnim w karierze. Żona już wtedy też uwierzyła, że nie rzucam słów na wiatr.

Marcowe zdarzenie podczas treningu z Maksem Fricke i twoja kontuzja nie miały więc żadnego wpływu na decyzję?

- Nie, bo decyzja była podjęła rok temu, ale nie chciałem o tym oficjalnie mówić. Ważniejsze były przygotowania do sezonu. Kontuzja sprawiła, że już od maja zacząłem zajmować się nowymi obowiązkami w klubie. Po meczu w Łodzi podjąłem decyzję, że zawieszam starty i będę pomagał inaczej. Największe moja zadowolenie jest takie, że od tego momentu tor był naszym sprzymierzeńcem. Od maja praktycznie nikt nie narzekał na nawierzchnię. Oczywiście było to wszystko konsultowane z kierownictwem drużyny, ale udało się to zrobić. Tor był naszym atutem, może poza ostatnim meczem.

Teraz jesteś dyrektorem klubu. Za co będziesz odpowiadał? Jak sobie wyobrażasz swoją nową rolę?

- Jestem od działania, nie wyobrażam sobie, abym przychodził do klubu o godzinie 8 i wychodził o 16. Biurka nie mam i nie będę miał. Będę odpowiadał za pion sportowy, począwszy od szkolenia, naboru, polepszenia pracy w warsztacie. Nie ma dziś kogo szkolić i to jest problem. Chcę mieć wpływ na stworzenie pewnego systemu, bo chyba wszyscy w Zielonej Górze marzymy, aby w klubie pojawili się wychowankowie. To jednak nie jest proces na dziś, a rozłożony na lata. Oczywiście w grę wchodzi współpraca z toromistrzami, zawodnikami. Właściwie wszystko, co jest związane ze sportem będzie teraz pode mną.

Negocjowanie kontraktów z nowymi zawodnikami też?

- Owszem, chociaż to jest coś nowego. Wiadomo, że nie wchodzę od zera. Problem negocjacji polega na tym, że nie ma za bardzo z kim negocjować. Jest trudno, bo rynek jest przetrzebiony. Nie mogę o wszystkim dziś mówić, ale proszę mi uwierzyć, że ciężko w klubie pracujemy, nie tylko ja, ale cały zarząd. Staram się zachować delikatny optymizm, ale nie jest to łatwy kawałek chleba. Dziś nie ma jeszcze sztabu trenerskiego, bo priorytetem jest drużyna. Myślimy o tym oczywiście, ale nie teraz. Wiem, że dam z siebie sto procent, ale na pewno nie przyspawam się do stołka. Mam z czego żyć, ale chciałbym coś wnieść do klubu. Najważniejsze będą najbliższe tygodnie, jeśli chodzi o przyszłość zielonogórskiego żużla. Skupiamy się na tym, co jest tu i teraz. Dziś schodzę ze świecznika, będę z boku. Trochę to smutne, bo generalnie koniec kariery jest smutny. Jeździłem ponad 30 lat, schodzę o własnych nogach, do tego mam wspaniałą rodzinę, przyjaciół. A medale? Trochę ich jest, może powinno być więcej, ale czuję się spełnionym sportowcem.

Planujesz zorganizowanie turnieju pożegnalnego?

- Był taki plan, ale nie wiem czy jest klimat, gdy nie ma awansu, bo nie chciałbym aby koledzy przyjechali i jeździli przy pustych trybunach. Wtedy wolałbym tego nie robić. Nie wiem, czy kibice za pół roku chętnie przyjdą. Na razie liżemy rany, ale jednocześnie ostro pracujemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto