Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dawid Juszczyszyn - wiele przeszedł i wie, że "można inaczej"

Agnieszka Sobiak
Agnieszka Sobiak
Dawid Juszczyszyn - twórca Dziennego Ośrodka Młodzieży
Dawid Juszczyszyn - twórca Dziennego Ośrodka Młodzieży zbiory własne
Życie pisze różne scenariusze. To od nas zależy, który z nich będzie właściwym. Dawid Juszczyszyn przeszedł długą, trudną drogę do miejsca, w którym znajduje się dziś.

Spotkać się mieliśmy w Dziennym Ośrodku Młodzieżowym na ul. Władysława IV. Zaznacza, że mamy niewiele czasu, bo podopieczni czekają. Siadamy na ławeczce przed budynkiem, żeby rozmową nie przeszkadzać tym, którzy w kupieniu odrabiają lekcję. Tym, do których Dawid Juszczyszyn przebył bardzo długą i trudną drogę.

Nic nie zapowiadało

-To był czas, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, takim chłopakiem bardzo pogubionym, błąkającym się gdzieś po ulicy, szukającym swojego miejsca. Miejsca, w którym mógłbym zapomnieć o swoich problemach, które miałem w domu. W zasadzie wychowywała mnie ulica – opowiada.

Na tej ulicy Dawid spotykał wielu różnych ludzi, był narażony na niebezpieczne sytuacje, wpływy nieciekawych osób i zdarzenia, których nie powinien doświadczać nastolatek.

- To był okres szkoły podstawowej. Na podwórku spędzałem naprawdę dużo czasu. W domu rodzinnym nie miałem zaspokajanych pewnych potrzeb i tam szukałem swojego miejsca. Na ulicy.

Pierwszy impuls

Kiedy Dawid był w siódmej klasie szkoły podstawowej miało miejsce pewne zdarzenie, które zasadniczo wpłynęło na postrzeganie otaczającego świata, zmianę światopoglądu i wejrzenie w głąb siebie. I zainicjowało lawinę pozytywnych zbiegów okoliczności.

- Zostałem zaproszony na spotkanie grupy oazowej. Uderzyła mnie dobroć tych ludzi, życzliwość i to, że już na pierwszym spotkaniu zaakceptowali mnie takim, jakim jestem. Nie byłem łatwym chłopcem, sprawiałem ogromne trudności w szkole, miałem problemy w relacjach rówieśniczych, bo nie umiałem prawidłowo ich nawiązywać – opowiada Dawid Juszczyszyn.

Wspomina, że pierwsze i kolejne spotkania miały miejsce w piątki o godzinie siedemnastej. Ta pora stała się dla niego szczególna. Od tamtej pory właśnie w ten dzień i o tej godzinie, niezależnie od tego gdzie był i jakie rzeczy robił, „ciągnęło go na spotkania jak magnes”. Czuł, że musi tam być i nigdy tych spotkań nie opuścił.

Zmiany zachodziły stopniowo

- Poznawałem pierwsze wartości jak: uczciwość, dostrzeganie świata i drugiego człowieka z innej, nieznanej perspektywy. Tam usłyszałem po raz pierwszy: możesz inaczej Dawidzie. Te słowa były jak zasiane pierwsze ziarna. Ale one jeszcze nie docierały do mnie - wiązało się to z ogromnie niskim poczuciem własnej wartości - totalnie w siebie nie wierzyłem, nie sądziłem, że mam jakiekolwiek możliwości. Byłem przekonany o tym, że jestem złym człowiekiem. To słyszałem o sobie w domu. I to mi zapadło w pamięć.

Tak też w większości postrzegali Dawida nauczyciele w szkole. Choć przyznaje, że nieliczni próbowali pomóc, ale na gruncie szkolnym trudno było cokolwiek zdziałać w kierunku podniesienia jego poczucia własnej wartości.

-To był taki czas, w którym pojawili się fantastyczni ludzie, dali mi naprawdę dużo dobra. Dostałem propozycję wakacyjnego, oazowego wyjazdu. To co miałem tylko w piątki, tam doświadczałem codziennie. Po powrocie nie bardzo sobie radziłem z realiami. Kontynuowałem więc piątkowe spotkania, aż przyszedł czas wyboru kolejnej szkoły – dodaje Dawid Juszczyszyn.

Pierwsze wybory

- To była zawodówka. Poszedłem na stolarza. Tak poradziła mi mama, bo jedyne praktyki, które były dostępne to właśnie na stolarni. W tej szkole byłem ogromnie pogubiony, miałem niezaspokojonych wiele potrzeb. Brakowało mi snu, czasami jedzenia, ubrań. Ale po powrocie z wakacyjnej oazy ludzie znów zaczęli okazywać mi życzliwość. Dostałem to spodnie, to kurtkę i w zamian niczego ode mnie nie chciano. Pokazało mi to, że jestem dla kogoś coś wart, coś znaczę – wyjaśnia.

Po ukończeniu szkoły zawodowej Dawid nie miał pojęcia co robić dalej. Patrząc na rówieśników, którzy się uczyli zapragnął im dorównać. Wsparcia w rodzinie nie miał żadnego. Ani warunków do nauki – w domu brak było nawet biurka. W jego oczach przekreślało to możliwość dalszej nauki w technikum.

- Gdzie matura w tym wszystkim? I wtedy znów mi powiedziano: możesz inaczej pokierować swoim życiem. Nie jesteś już sam, możemy tobie pomóc. Animatorka zadeklarowała wsparcie w przygotowaniu do egzaminów do technikum dziennego. I osiągnąłem sukces – dostałem się. To mnie zmotywowało jeszcze bardziej. Aby dorobić podjąłem zimową pracę w kotłowni. W niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku ogrzewałem sklep spożywczy. Zrobiłem kurs palacza i tak pracowałem przez trzy lata – opowiada.

To było dla niego cenne doświadczenie. Z jednej strony trudne, bo kiedy rówieśnicy w nocy spali on musiał pilnować pieca. Kiedy rano wszyscy jechali do szkoły to miał świadomość, że jedzie brudny, zaniedbany, bo - jak mówił - w tej kotłowni różnie z tym piecem było i węgiel trzeba było dosypywać. Czasu na umycie się i przebranie już nie miał. Czuł się gorszy, niedospany i przemęczony. Z drugiej strony po pierwszej wypłacie (120 zł) zmieniła mu się perspektywa postrzegania tego co robi:

- Poczułem ogromną satysfakcję, że mam pierwsze swoje pieniądze i pamiętam jak dziś: kupiłem sobie kurtkę zimową i chyba jakieś słodycze, których nie miałem na co dzień. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć – i to też mówię młodzieży, z którą tu się spotykam na zajęciach – że kotłownia nauczyła mnie wytrwałości, pracowitości, odpowiedzialności i zapobiegliwości. W tym miejscu zacząłem zwyciężać siebie. Tam też odrabiałem lekcje: miałem swój stół, przede wszystkim ciszę i warunki, których nigdy nie miałem w domu. Miałem swój azyl – wyjaśnia Dawid.

Apetyt na pomaganie

Nie sądził, że skończy technikum i zda maturę. W domu nie miał realnego wsparcia.

- Myślałem, że muru głową nie przebiję. Animatorka z Oazy powtarzała mi, żebym w siebie wierzył, że mi pomogą zdać wszystkie egzaminy. Pierwszej matury nie zdałem. Nie poszło mi dobrze, więc podjąłem decyzję – przy wsparciu wielu ludzi - że wezmę spakuję wszystko, to co mam, w jedną reklamówkę i opuszczę mój rodzinny dom wyjeżdżając gdzieś daleko, przed siebie. Wyjechałem do Zielonej Góry, tutaj otrzymałem od razu pracę w sklepie – opowiada.

Czuł niedosyt i - jak to nazwał - ogromny apetyt na pomaganie młodzieży.

- Nie dawało mi spokoju, że nie mam matury. Uczyłem się więc do kolejnej i wiedziałem, że moje miejsce nie jest w sklepie. Wzrosło moje poczucie własnej wartości i teraz ja chciałem pomagać. Zdałem za trzecim razem. Wiedziałem, że kończę pewien etap i idę na studia – wyjaśnia Dawid Juszczyszyn.

Zaistniał dylemat gdzie zamieszkać. I tu kolejne osoby wyciągnęły doń pomocną dłoń. Znalazł się niewielki pokoik, a w zamian miał poprowadzić mały zespół dziecięcy – taka pierwsza forma pracy pedagogicznej. Czas był trudny, miał niewiele, ale czuł, że idzie do przodu. Był bardzo wytrwały i zdeterminowany.

- Towarzyszyły mi słowa mojej wychowawczyni ze szkoły średniej, że studiów nie kończą prymusi tylko ludzie wytrwali. Kotłownia mnie tej wytrwałości nauczyła. Na trzecim roku studiów dostałem propozycję poprowadzenia świetlicy socjoterapeutycznej. Znajdowała się w piwnicy szkolnej – pomieszczeniu ponurym, bez okien. Ale była tam przede wszystkim młodzież, która na mnie czekała. Tego samego dnia wzięliśmy się do pracy – szarą piwnicę przerobiliśmy na kolorową pracownię. Znalazłem darczyńców, przeprowadziliśmy remonty i tak działaliśmy przez dziesięć lat – wspomina.

Pierwsi podopieczni dorośli. Byli gotowi wraz ze swoim opiekunem pomagać innym i w ten sposób podziękować dobrem za wsparcie, którego doświadczyli. W 2013 roku w ramach dofinansowania z Budżetu Obywatelskiego utworzono w mieście Dzienny Ośrodek Młodzieży:

- Zebraliśmy prawie cztery tysiące głosów. Urząd Miasta wyremontował nam starą, osiedlową kotłownię. I tak dawny palacz Dawid Juszczyszyn wrócił tu jako pedagog – śmieje się Dawid - Tu także „podkładamy do pieca” ale w inny sposób. Duchowy. Pracujemy wiarą w potencjał i dobro młodzieży, ogrzewamy ich trochę innym ciepłem – dodaje.
Dawid Juszczyszyn podkreśla, że wiele zawdzięcza ludziom, którzy w odpowiednim momencie wyciągnęli do niego rękę, swojej wytrwałości i Bogu, który tych ludzi postawił na jego drodze. Jest spełnionym człowiekiem. Zawodowo i rodzinnie. I podkreśla: dobra nie można zatrzymać – trzeba puszczać dalej.

WIDEO: Damian Perwiński o akcji pomocy dla Nicoli Kowalewicz

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto