MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Włos się na głowie jeży! Rozmawiamy o tym, o czym się nie rozmawia. Marcin Łokciewicz o przerażających historiach i nowej książce

Leszek Kalinowski
Leszek Kalinowski
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wszyscy próbowali odebrać sobie życie. Bo nie potrafili poradzić sobie z gwałtem, przemocą seksualną, hejtem w sieci, uzależnieniami, brakiem miłości czy nadopiekuńczością. Ich historie są porażające. Nawet pracownicy wydawnictwa nie potrafili powstrzymać łez, gdy to czytali. Nic dziwnego, że książka „Żyję, czy to mało?” Marcina Łokciewicza i Katarzyny Kachel to od tygodni jest od tygodni na liście bestsellerów Empiku.

O Marcinie Łokciewiczu pisaliśmy już kilka razy, a to za sprawą licznych jego akcji artystycznych, a to za sprawą wydania książki pt. „Zamek rządzi”, którą chciał odczarować leczenie psychiatryczne dzieci i młodzieży w Polsce. Pozycja narobiła wiele pozytywnego zamieszania w środowisku osób, pomagających młodym ludziom, ale nie tylko…

25 lat doświadczenia Marcina Łokciewicza

Marcin Łokciewcz, mający za sobą 25 lat pracy w największym szpitalu psychiatrycznym w Polsce, Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze, stał się autorytetem i osobą, której się słucha, bo nie teoretyzuje, ale mówi wprost jak jest. A to przemawia najbardziej… Stąd zaproszenia na konferencje naukowe, debaty i spotkania. Stąd propozycje współpracy przy różnych książkach i publikacjach m.in. „Żyletka, zawsze noszę przy sobie” Małgorzaty Gołoty, „Szczęśliwe i silne dziecko” Moniki Szubrycht.
Wydawnictwo Filia z Poznania zaproponowało, by Marcin Łokciewicz podsumował swoje 25-letnie doświadczenie w pracy w Zaborze w formie książki.

od 12 lat

- Dałem się przekonać. Napisałem pierwszy rozdział na próbę. Wydawnictwo nie było zadowolone. A ja nie chciałem też zmieniać tego, co napisałem. No i nasze drogi się rozeszły – opowiada Marcin Łokciewicz, potrójny pedagog z wykształcenia, arteterapeuta. - Ale po pewnym czasie znów się odezwali. Mówili, że warto byłoby taką pozycję wydać, że jest ważna i potrzebna. Podsunęli mi do współpracy dziennikarkę, Katarzynę Kachel. Nic o niej nie wiedziałem. Pojechałem na weekend do Krakowa, gdzie ona mieszka. Okazało się szybko, że podobnie patrzymy ma świat, mamy podobne poczucie humoru, tej samej muzyki słuchamy i nadajemy na tych samych falach. Tak więc zaczęliśmy współpracę.

Żyję, czy to mało? Poruszamy tematy, o których się nie mówi

Arteterapeuta postanowił, że nie będzie to książka o tym, co dzieje się w Zaborze, lecz podzieli się swoją wiedzą, doświadczeniem na temat problemów dzieci i młodzieży, emocjonalnych problemów, z jakimi najczęściej się borykają.

Książka „Żyję, czy to mało?” to literatura faktu. Rodzaj wywiadu, który prowadzi z Marcinem Łokciewiczem Katarzyna Kachel,. Poruszane są w nim wszystkie tematy, o których się nie mówi. Omija się je szerokim łukiem, bo są niewygodne.

- Żeby nie była to jednak tylko teoretyczna rozmowa, punktem wyjścia do każdej z ośmiu rozmów, bo tyle rozdziałów liczy książka, jest konkretna historia młodego człowieka, z którym kiedyś moje drogi się przecięły – mówi Marcin Łokciewicz. - W sześciu rozdziałach wypowiadają się młodzi ludzie, których średnia wieku wynosi teraz 19 lat. Większość z nich to są tegoroczni maturzyści. Jedna bohaterka jest od nich o 10 lat starsza. Co ich łączy? Wszyscy próbowali odebrać sobie życie. Wszyscy na swojej drodze spotkali bardzo wiele zła. Są to ofiary przemocy psychicznej, przemocy seksualnej, ofiary gwałtów, uzależnienia od gier komputerowych, od narkotyków, osoby, które miały problem z alkoholem, ofiary tzw. niemiłości, czyli dzieci odrzucone, ofiary hejtu. Niektóre z tych osób postanowiły zniknąć, niekoniecznie przez anoreksję. Są w stanie wycieńczenia psychicznego, gdy nasze drogi się krzyżują..

Historie niosą nadzieję i kończą się pozytywnie

Ostatni rozdział jest o… Marcinie Łokciewiczu.
- Żeby nie było, że wyciągam tylko historię od młodych ludzi. Bo skoro oni są zdolni do tego, by powierzyć mi swoje sekrety, podzielić się najbardziej traumatycznymi przeżyciami, to postanowiłem się podzielić swoimi doświadczeniami – przyznaje. - Tym, jaki ja byłem w ich wieku, jakie piętno odcisnęło na mnie to, że byłem punkiem, a potem kabareciarzem i dlaczego nie związałem się ze sceną, ale znalazłem się w pałacu w Zaborze. Dlaczego zajęcie, które miało być na klika miesięcy, trwa do tej pory…

Historie są porażające. Ludzie z całej Polski piszą, że podczas czytania, musieli robić sobie przerwy, by złapać oddech czy wytrzeć oczy.

Ale jak podkreśla współautor książki, wszystkie te historie i wszystkie postaci łączy to, że niosą nadzieję i wszystkie kończą się pozytywnie. Bo to wbrew pozorom książka o miłości, jej sile i magii. O tym, że brak miłości prowadzi do tak strasznych historii.

Czytelnicy podkreślają, że „Żyję, co to mało?” otworzyło im oczy. Bo do tej pory nie mieli świadomości, jak wygląda współczesny świat młodych ludzi.

Dlaczego dzieci są wulgarne, bezlitosne, nadpobudliwe?

- Nie wiem, czy większość z nas zdaje sobie sprawę, jak bardzo obniżył się wiek inicjacji seksualnej? Ilu młodych ludzi wysyła sobie nagie zdjęcia, a potem np. gdy chłopak przestaje chodzić z dziewczyną, wrzuca je do sieci i jakie to ma konsekwencje? - pyta współautor książki. - Mam w grupie takie dziewczynki, które to przeszły, a nie mają jeszcze 12 lat! Nie wiem, czy zdajemy sobie sprawię, jak wielki odsetek młodych ludzi ogląda w internecie filmy pornograficzne? My się cały czas skupiamy na mediach społecznościowych i grach komputerowych. Rzeczywistość wygląda inaczej i chciałem o tym powiedzieć.

Wyprowadzenie młodych ludzi po dramatycznych przeżyciach na prostą to proces wieloletni, a czasami niemożliwy. Dzieciństwo powinno być szczęśliwe i beztroskie. Młodzi ludzie powinni w odpowiednim wieku nabywać tzw. kompetencji miękkich, żeby tworzyć związek, będąc osobą dorosłą zacząć życie erotyczne a nie w wieku 11 lat!

Książka to rozmowa o tym, co ma wpływ, że współczesne dzieci są tak nadpobudliwe, wulgarne, bezlitosne w stosunku do swoich rówieśników. Rozmowa o patoyoutuberach, którzy są dla młodych autorytetami. Jak się okazuje nie wszyscy są tacy fajni, ich korespondencje z nieletnimi prowadzą do wykorzystywania seksualnego.

- Skupiłem się na twórczości muzyków, którzy tworzą niby dla dorosłych, ale ich twórczość jest nieraz bezczelnie kierowana do dzieci. Przytaczam nawet w pełni niektóre teksty piosenek – zauważa Marcin Łokciewicz. - Wydawnictwo zdecydowało się je opublikować w całości i dostaję informacje od rodziców, że dopiero teraz otworzyli oczy. Piszą, że znają tych wykonawców, ale nie mieli świadomości, co i w jaki sposób śpiewają… Włosy stanęły im dęba.

Jestem na końcu "łańcucha pokarmowego"

To także rozmowa o nieudolnym często systemie opieki społecznej. Współczesne domy dziecka zmieniły nazwę, ale sposób funkcjonowania nie różni się od tego, co było kilkadziesiąt lat temu. Nie ma w nich często miłości i poczucia bezpieczeństwa. To także opowieść o ty, co dzieje się w systemie rodzin zastępczych.

- Do Zaboru przyjeżdżają dzieci, które mają naście lat, a są już w piątej rodzinie zastępczej. Bo kiedy pojawia się jakiś problem, rodzina po prostu z takiego dziecka rezygnuje – podkreśla pedagog. - To są straszne rzeczy, ale one się w tym kraju dzieją.
Książka to opowieść o kryzysach rodzicielskich, głównie kryzysach tacierzyństwa. W Polsce co piąta rodzina to samotna matka z dzieckiem lub kilkorgiem dzieci…

- Jestem na końcu „łańcucha pokarmowego”, bo pracuję z dziećmi, które stwierdziły, że najlepszym sposobem, by nie cierpieć, jest odebranie sobie życia… - mówi Marcin Łokciewicz.- Tu nie pudrujemy rzeczywistości. Jest pot, krew i łzy, ale nie służą one po to, by wywoływać sensację. Chodzi o to, by zapobiec takim sytuacjom, z którymi musieli się zmagać bohaterowie książki.

Odzew jest duży. Do wielu osób dociera, że narzekają np. na podstawy programowe. Dzieci są przeciążone nauką. Tymczasem potrafią po 10 godzin siedzieć przed komputerem czy telefonem komórkowym. A rodziców nie obchodzi, czego oni tam szukają.

Dorośli też godzinami przesiadują w swoich smartfonach. Odłóżmy je! Zadajmy dzieciom więcej pytań, niż jedno standardowe: Jak było w szkole? Okej?! No to super! Wykażmy większe zainteresowanie. Przytulmy dziecko. Bo jeśli stracimy ten czas, może być bardzo źle… Wróćmy do podstaw, by dzieci wyrosłych na dorosłych, którzy będą potrafili kochać.

Jestem częścią maszyny, jaką jest Zabór

Czy trudno otworzyć się poranionemu dziecku? Jak do niego dotrzeć?
- Jestem częścią maszyny, jaką jest Zabór, sam bym niczego nie zrobił. Jeśli miałbym coś powiedzieć do pomagaczy, czyli nauczycieli, opiekunów, wychowawców, terapeutów, ludzi, którzy zajmują się dziećmi i młodzieżą, to najważniejszą rzeczą, która pomoże nam trafić do takiego dziecka, jest miłość – mówi atreterapeuta. - A żebyśmy mogli kogoś pokochać, to musimy pokochać samego siebie. Jeśli chcemy być skutecznymi pomagaczami, to przede wszystkim musimy zadbać o samego siebie. Nie mówię o tym, że musimy być narcyzami, zakochanymi w sobie, ale musimy zadbać o swój dobrostan, o równowagę psychiczną, o to, byśmy sami byli szczęśliwymi ludźmi. To się wydaje truizmem, ale ja często obserwuję osoby, które pracują z dziećmi i młodzieżą. No i niestety, jeśli ty nie masz porządku w swoim domu, w swoim sercu albo głowie, masz różnego rodzaju problemy, z którymi sobie nie radzisz, ciężko ci będzie być autentycznym pomagaczem. Będziesz miał problem z opanowaniem swojej negatywnej ekspresji. Będziesz wydzielał fluidy, które dzieciaki w sposób specyficzny odczują. One widzą, czy ty jesteś spokojny, zadowolony, szczęśliwy. Jeśli ty nie radzisz sobie ze sobą, to one ci nie zaufają, nie otworzą się przed tobą.

Trzeba działać sercem

Zdaniem Marcina Łokciewicza, podstawą działania z dziećmi i młodzieżą, jest serce a nie rozum.

- Spieram się z jednym psychiatrą, który twierdzi, że bazą wszelkich problemów jest mózg, a ja twierdzę, że serce. Nie jako pompa dla krwi, ale chodzi o te wszystkie rzeczy, które są związane z uczuciami, emocjami. Jeśli nie są one odpowiednio uregulowane, to przekładają się na to, że dzieją się potem takie czy inne rzeczy – zauważa.

Co ważne, mamy dziś kyzys tacierzyństwa. Bardzo często dziecko czy już nastolatek, jeśli spotyka się z jakimiś problemami, to pierwszymi pomagaczami są dla niego panie. Bo zazwyczaj, jak coś się dzieje, to trafia on do pani pedagog, psycholog czy psychiatry. Jeśli ma kłopoty z prawem, to zazwyczaj jest to pani kurator.

- Tych facetów brakuje i jeśli w końcu trafi na takiego gościa jak ja – nie mówię, że jestem jakiś mega, jakimś cudotwórcom – ale okazuje się, że ten facet się nie wydziera, chce posłuchać, podobno ma poczucie humoru, to dla takiego dziecka jest coś niesamowitego. Ważne jest, żebyśmy znaleźli czas dla naszych dzieci czy naszych podopiecznych – podkreśla Marcin Łokciewicz. -
Przyjeżdża do nas licealistka. Siadamy wieczorem, ja mówię o sobie, chcę poznać ją. Pytam, jakiej muzyki słucha, czy uprawia sport, jaką ma ulubioną potrawę, czy lubi psy itd. Po 10 minutach rozmowy ta dziewczyna zaczyna płakać. Pytam, co się stało? Nic, tylko pan mi zadał więcej pytań niż mój ojciec w ciągu pięciu lat. Nie oskarżam nikogo, czasami jesteśmy na trzech etatach, ale zapominamy o tym, co jest najważniejsze… Priorytetem dla nas musi być to, co najpiękniejszego spotkało nas w naszym życiu, czyli nasze dziecko.

Przeczytaj także:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Włos się na głowie jeży! Rozmawiamy o tym, o czym się nie rozmawia. Marcin Łokciewicz o przerażających historiach i nowej książce - Gazeta Lubuska

Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto