Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Mam szczęście do ludzi" - mówi Daniel Grupa. O sukcesach kompozytora z Sulechowa jest coraz głośniej. To jego czas!

Wideo
od 16 lat
Ostatnimi czasy o Danielu Grupie i jego sukcesach mówi się coraz częściej i głośniej. Bo realizuje swoje marzenia, jedne po drugich, sprawiając radość nie tylko sobie, ale wielu innym ludziom. To jest jego czas!

To jest piękne. Mieć swoje pasje i móc je realizować, a przy okazji dawać ludziom nadzieję, zadowolenie i przekazywać im pozytywną energię - stwierdza Janina Kamińska z Zielonej Góry, która wiele lat mieszkała w Sulechowie. - To szczęście móc tak żyć. A tak właśnie żyje Daniel Grupa. Jakaż byłam zachwycona, gdy poszłam na jego koncert w ruinach pałacu w Zielonej Górze Zatoniu! Takie szczęście miał ojciec Daniela, nieżyjący już Bernard Grupa, pedagog, dyrygent, kompozytor, założyciel, działającego od 1982 roku sulechowskiego chóru Cantabile. Takie szczęście ma mama Daniela, Bronisława Grupa, pedagog, trenerka młodzieży w akrobatyce sportowej, autorka książki „Akrobatyka sportowa na Ziemi Lubskiej w latach 1954 - 2018”.

Jednym z ostatnich dzieł artysty jest muzyka do „Guseł”, stworzona wspólnie z Maciejem Rychłym.
Jednym z ostatnich dzieł artysty jest muzyka do „Guseł”, stworzona wspólnie z Maciejem Rychłym. Archiwum prywatne

Daniel Grupa sam też nazywa siebie szczęściarzem. Bo dzięki różnym zbiegom okoliczności i spotkanym na swej drodze ludziom, mógł i może spełniać swoje marzenia.

A z pasji uczynić zawód

- Muzyka królowała w moim domu rodzinnym - przyznaje. - Zawsze był instrument, na którym tata często grał, aranżował utwory. Ale ja początkowo szukałem swego miejsca raczej w… sporcie. Lubiłem tenis ziemny, akrobatykę. Jeździłem z mamą na zawody, obozy sportowe. Byłem na nich jedynym facetem! Niestety, zbyt młodym, żeby czerpać z tego jakiekolwiek profity!

Ale to właśnie w podstawówce w Sulechowie w duszy przyszłego artysty zaczęło coś grać.

- Ukończyłem tu ognisko muzyczne, które prowadził wraz z żoną pan Kładoczny - podkreśla. - No i taki był początek muzycznej drogi.

Po ukończeniu podstawówki, postanowił naukę kontynuować w jedynej takiej szkole w Polsce i jednej z trzech na świecie: Technikum Budowy Fortepianów w Kaliszu, które przygotowuje fachowców do pracy w zawodzie stroiciela i korektora instrumentów klawiszowych.

- W Kaliszu rozpocząłem też naukę w Szkole Muzycznej II stopnia w klasie fortepianu u pani prof. Bujakiewicz. Jej mąż był dyrektorem tej placówki - wspomina. - Od tego czasu rozpoczęła się moja świadoma miłość do muzyki. W Kaliszu tej muzyki dostałem bardzo dużo. Dziś - z perspektywy faceta pod pięćdziesiątkę - widzę, jakie miałem niebywałe szczęście spotkać na swej drodze cudownych profesorów, artystów, którzy byli bardzo łaskawi dla mnie. Poświęcali mi swój czas w taki niewymiarowy sposób.

Kiedy prof. Andrzej Bujakiewicz dowiedział się, że Daniel próbuje sam komponować, zawołał go do swojego gabinetu.

- Może ja cię skontaktuję z panem od harmonii i będziesz miał raz w tygodniu 45-minutowe zajęcia z kompozycji? Znajdziemy na to jakieś pieniądze - powiedział.

Daniel Grupa uważa, że ma szczęście do ludzi.

"Mam szczęście do ludzi" - mówi Daniel Grupa. O sukcesach ko...

Zamiast 45 minut zrobiło się sześć godzin. Zamiast raz w tygodniu, dwa razy. Nikt nie patrzył na zegarek. Nikt nie patrzył na miejsce, czy to była szkoła muzyczna czy dom.

- Dostałem się pod skrzydła mentora. Przekazał mi miłość nie tylko do muzyki, ale i baroku i wielu innych rzeczy -wspomina Daniel. - Pokazał mi „Pasję według św. Łukasza” Krzysztofa Pendereckiego. To był moment, kiedy odkryłem muzykę pełną niepokoju, trwogi a jednocześnie bardzo emocjonalną, Oczywiście byłem wtedy obrażony na pana Pendereckiego, że to on napisał a nie ja. Ale proszę o wybaczenie, miałem 16 czy 17 lat. Wtedy nie wiedziałem, czym jest pokora, a zarozumiałość towarzyszyła mi przez wiele późniejszych dni…

Kolejnym szczęśliwym zdarzeniem były poszukiwania kaliskiego teatru. Potrzebny był - jak mówiono - budrys, który dobrze czyta nuty a jednocześnie nie tylko gra klasykę, ale trochę improwizuje No i dobrze by było, gdyby sam coś próbował pisać.

Szkoła muzyczna podpowiedziała: Daniel Grupa!

- Od razu zostałem wrzucony do „Opery za trzy grosze” Bertolta Brechta - wspomina sulechowianin. - Pamiętam, że siedziałem w takim kanale dla orkiestry i tam akompaniowałem… Od tego momentu bardzo dużo czasu spędzałem w teatrze. Niejednokrotnie płacąc o poranku niewyspaniem To była najmniejsza bolączka…

Wyprawa w góry

Dwa dni po ukończeniu szkoły muzycznej w klasie fortepianu, pojechał uczcić ten fakt wyprawą w góry, które są jego drugą miłością. Wspinał się po skale. W pewnym momencie spadł. Złamał obie ręce. A przecież zaraz miał egzaminy wstępne do Akademii Muzycznej w Poznaniu!

Wspinanie w Tatrach - Kuluar Kurtyki.
Wspinanie w Tatrach - Kuluar Kurtyki. Archiwum prywatne

- Na szczęście ówczesny dziekan Wydziału Kompozycji AM prof. Zbigniew Kozub miał nogę gipsie aż do pasa, więc było pełne zrozumienie… Mentalna więź. No i dostałem się - mówi Daniel Grupa. - Nie skończyłem tych studiów, bardzo mnie rzucało… Dziś, po latach, bardzo żałuję, że nie dotrwałem do końca. Nie chodzi mi o to, że studia w jakiś sposób nakazują pisać, ale bardzo mocno poszerzają horyzonty, warsztat. Dzięki nim ma się lepszy dostęp do literatury, do muzyków. Ja tego wtedy nie wykorzystałem.

Pustki nie było

Realizował różne projekty muzyczne

- Taką dumą do dziś napawa mnie zespół heavymetalowy - Terminal - mówi muzyk. - Siedzieliśmy dwa lata w wioseczce u przyjaciela i ćwiczyliśmy po to, żeby zdobyć świat. Świata nie zdobyliśmy, ale doświadczenie już tak. Wydaliśmy płytę. A potem posypało się wiele propozycji. Dlatego mówię, że szczęściem mógłbym obdarować wielu ludzi, tyle dobrego mnie spotkało. Wkrótce rozpocząłem swoją przygodę jako akompaniator, pianista, sidemen, z wieloma artystami. Miałem szczęście grać z Anią Wyszkoni, Krzysztofem Cugowskim, Piotrem Cugowskim, Staszkiem Soyką, Zakopawerem, Małgorzatą Ostrowską, Maciejem Maleńczukiem, Muńkiem Staszczykiem… Przygodą wielką też było zagranie w legendarnej i największej sali w Europie Royal Albert Hall w Londynie, gdzie akompaniowałem artystom podczas koncertu z okazji odzyskania niepodległości.

Muzyka przerodziła się w zawód, który był spełnieniem marzeń.

- Pozwalało mi to na wyjazdy w góry, nawet coraz wyższe i coraz trudniejsze. Pieniądze, które zarabiałem na muzyce, szybko traciłem w górach - przyznaje.

Na swoje konto

Pewnego dnia powiedział do siebie: - Tak naprawdę to ja nic nie robię. No owszem, wyprodukowałem płytę innemu artyście, zrobiłem aranżację jeszcze innemu. Grałem koncerty, instrumentowałem orkiestry. I super! Ale to zawsze było robione dla kogoś.

Z Januszem Panasewiczem na wspólnych koncertach w U.S.A.
Z Januszem Panasewiczem na wspólnych koncertach w U.S.A. Archiwum prywatne

Przyjaciele namawiali, by wreszcie zaczął pracować na swoje nazwisko. Niech ludzie usłyszą to jest muzyka Daniela Grupy!

- To był czas, by pokazać siebie i muzykę, która mi zawsze towarzyszyła - wspomina. - Bo ta rozrywkowa mnie jakoś nie nasycała, ja się nią nie mogłem najeść.

Tworzył więc swoje utwory. Wysyłał do wydawnictw. Odezwały się…

- Wtedy na dobre się przestraszyłem. Uważałem, że to co piszę, nie jest jeszcze na tyle dobre, by zaprezentować to innym. Poza tym poczułem, że te kompozycje są… ekshibicjonistyczne. Czułem się taki nagusieńki. A tego nie chciałem. Pomyślałem: Widocznie to jeszcze nie czas. Póki inni artyści chcą ze mną współpracować, to będę to nadal robił - tłumaczy.

Jednak na rok przed wybuchem pandemii był już na tyle zdeterminowany, że zdecydował: Wystarczy! Czas zrezygnować ze współpracy i zasiąść do pisania.

- Przeprowadziliśmy się do małego domku przy lesie. Stąd lockdawn przeżyliśmy łagodnie. I dostałem w bonusie czas. Starałem się go wykorzystać na pisanie - podkreśla. - Nie szło jak z płatka. Bo niektóre utwory przyprawiały mnie wręcz o dreszcze. Ciągle to nie były te dźwięki, nie byłem zadowolony.. Wreszcie powstała płyta „Zanim nadejdzie noc”. Ukazała się w marcu ubiegłego roku.

Płyta odniosła wielki sukces. Publiczność na koncertach była zachwycona.

- Niesamowity klimat. Wielkie brawa. No dodatkowy wielki plus, jak pan Daniel umie te spotkania poprowadzić - zachwyca się Urszula Malinowska z Zielonej Góry.

Powrót do teatru

Myśli muzyka krążyły też wokół teatru. To było kolejne marzenie, móc wrócić jak za dawnych czasów do wspaniałych przedstawień.

- I znowu szczęśliwy zbieg okoliczności. Przeprowadzając się do domku w Górkach Małych koło Cigacic, zaszedłem do Przystani Tu, którą nad Odrą prowadzi Tomek Włoch - opowiada. - Znaliśmy się. Kiedyś poprosił mnie o koncert w plenerze, przy ognisku. Było wspaniale. Teraz przekazał mi, że teatr szuka pianisty, który też coś zadyryguje.

Aktorka Lubuskiego Teatru Elzbieta Donimirska w teledysku "Moja Modlitwa" Renaty Przemyk i Daniela Grupy.
Aktorka Lubuskiego Teatru Elzbieta Donimirska w teledysku "Moja Modlitwa" Renaty Przemyk i Daniela Grupy. Archiwum prywatne

Nie upłynęło dużo czasu, gdy zadzwonili z Lubuskiego Teatru. Chodziło o projekt „Gusła” w reżyserii Grzegorza Brala.

- Czy jest pan zainteresowany? - padło pytanie. Jakże miałby nie być?! To było jego marzenie.

- Łezka w oku się pojawiła - przyznaje muzyk.

Przydało się tu wcześniejsze doświadczenie.

- Zadzwoniła do mnie kiedyś prezes Zielonogórskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku Zofia Banaszak, czy nie poprowadziłbym u nich chóru Moderato - wspomina. - Zgodziłem się od razu.

W tym czasie sulechowski zbór był ruiną. Zamiast sceny - klepisko, Ba, nawet prądu nie było.

- Ale postanowiłem, że właśnie tam, w tych ruinach, wystawimy Stabat Mater. Na dwa chóry. Moderato z Zielonej Góry i Cantabile z Sulechowa, który prowadził mój tata - opowiada artysta. - To było mistyczne przeżycie. Połączone siły stworzyły 80-osobowy chór. Żeby podłączyć mikrofony, trzeba było ciągnąć prąd z domu kultury. Zamiast świateł, ustawiliśmy świeczki.

Muzyka do „Guseł” to wspólne działo z Maciejem Rychłym. Dyrektor Lubuskiego Teatru Robert Czechowskim nie kryje zadowolenia z takiej współpracy. Publiczność bije brawa na stojąco, dziękując za muzykę, grę aktorską, scenografię, kostiumy…

- Po którejś z prób reżyser powiedział: Robię spektakl „Stara kobieta wysiaduje” Tadeusza Różewicza w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Bardzo bym chciał, żebyś pojechał ze mną - mówi muzyk. - W tym przypadku też jest współpraca z Maćkiem Rychłym, z czego bardzo się cieszę.

Te zbiegi okoliczności dodają skrzydeł i motywują do pracy.

- Wczoraj wieczorem dostałem scenariusz innej sztuki i dziś rano skończyłem nagrywać kilka innych ilustracji - zdradza. - Wiem, że w życiu wszystko jest możliwe, jeśli tylko będziemy się mądrze rozglądać wokół siebie.

Ostatnio przyszła też dobra wiadomość z Japonii. Tam zostanie wydana płyta „Zanim nadejdzie noc”. Wybrano ją spośród 218 propozycji.

Na próbach z zespołem Zakopawer.
Na próbach z zespołem Zakopawer. Archiwum prywatne

- Dla mnie to zaszczyt być w takim towarzystwie jak Hania Rani czy Leszek Możdżer, bo płyty tych artystów wydawnictwo wydało w Japonii - podkreśla Daniel Grupa, który ma przed sobą jeszcze wiele marzeń. By zdarzało się więcej takich dni jak te w Lądku Zdroju.

- Zagrałem tam koncert fortepianowy podczas Festiwalu Filmów Górskich. Po występie wyszedł konferansjer i powiedział: Panie Danielu, jak zobaczyłem podczas wyboru programu do tegorocznego festiwalu propozycję recitalu fortepianowego Daniela Grupy, powiedziałem: Nigdy w życiu! Bardzo chciałbym za to pana przeprosić! - wspomina artysta.

Daniel Grupa obecnie pisze utwory na orkiestrę smyczkową, dopóki nie skończy, nie chce zdradzać szczegółów. Podobnie rzecz się ma z dużym projektem na orkiestrę symfoniczną.

Góry i rodzina

Marzeniem są też kolejne wyprawy w góry.

- Przygotowujemy się z przyjaciółmi do pokonania siedmiotysięczników. W lipcu, sierpniu będziemy się wspinać. A ja już oczami wyobraźni widzę ośmiotysięczniki. Wiem, że i to marzenie uda się spełnić - mówi. - W górach jest coś tak oczywistego! Tam się nie kłamie! Wszystko szybko zostaje zweryfikowane. Wspinaczka to sport partnerski, ale od dwóch lat zmuszony jestem także do samotnych wypraw, bo logistycznie ciężko się nieraz zgrać z przyjaciółmi. Oni pracują inaczej niż ja.

Czasem się zastanawia: Gdyby nie został muzykiem, kim mógłby być dziś? Bez zastanowienia odpowiada, że instruktorem wspinaczki. Albo pisarzem.

Przed koncertem w Royal Albert Hall.
Przed koncertem w Royal Albert Hall. Archiwum prywatne

Czy chciałby, żeby jego córki poszły w ślady taty?

- Moje dziewczynki są zakochane w książkach. Młodsza pięknie też rysuje, starsza jest dla mnie omnibusem naukowym. Staramy się z żoną nie przeszkadzać w ich wyborach - zauważa i dom traktuje jak oazę, azyl, swoje miejsce na Ziemi. Czy nigdy nie chciał zamieszkać gdzieś indziej, z dala od rodzinnych stron? Gdzieś, gdzie są większe możliwości rozwoju, spełniania marzeń?

- Mieszkałem w kilkudziesięciu miejscach m.in. w Poznaniu, Warszawie, dość długo byłem w Stanach Zjednoczonych, Holandii i innych krajach. I w moim rozumieniu - powtórzę to za pewnym dyrektorem filharmonii - nie ma dziś czegoś takiego jak prowincja. Prowincjonalizm może dotyczyć ludzi a nie miejsca. Poza tym ja jestem już za stary na chodzenie po knajpach i załatwianie sobie w ten sposób różnych spraw. Mnie życie w spokojnej wioseczce pod Zieloną Górą, z cudownymi sąsiadami bardziej dodaje skrzydeł niż miałoby mi w czymś przeszkadzać - kwituje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto