Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nowe wyzwanie Leszek Jenek zaczął akurat w pandemii, kiedy pałac był zamknięty dla publiczności. Ale wszystko się udało! ZOBACZ WIDEO

Jacek Katarzyński
Jacek Katarzyński
Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak
Wideo
od 16 lat
– Widzę, że to jest jego miejsce. On się tam odnalazł bez względu na wszystko – zapewnia Agata Miedzińska, dyrektor Zielonogórskiego Ośrodka Kultury, kiedy mówi o kierowniku filii ZOK-u w Starym Kisielinie. Leszek Janek opowiada nam o tym, jak to jest być z drugiej strony.

Skecz „Lekarz wojskowy”, w którym Leszek Jenek gra tytułową rolę wyświetlony został na kanale Youtube ponad milion razy. Na YT znaleźć można też „spontaniczny jego występ z udziałem wyjątkowego chóru bardzo damskiego podczas I Zlotu Fanów Kabaretu Potem” w Zielonej Górze. Zresztą, nagrań występów z Potemem, w którym Jenek grał do końca, czy Ciachem, w którym występuje aktualnie, nie brakuje. To już nieśmiertelne chwile, w których widz ma zapewniony dobry nastrój, oderwanie się od codziennych problemów, czy spojrzenie na nie z innej strony. Ciach 21 października występuje w Trzebielu.

Zloty fanów kabaretu Potem:

Nowe miejsce pracy. „Co ty tam robisz?”

Leszek Jenek to wieloletni członek kabaretu Potem. Obecnie należy do kabaretu Ciach. Jest kierownikiem administracyjnym filii Zielonogórskiego Ośrodka Kultury w pałacu w Starym Kisielinie. To, że śpiewa nie powinno dziwić, ukończył bowiem wychowanie muzyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze. O tym, że sprawdza się nie tylko, jako artysta było już jasne, kiedy był przez siedem lat dyrektorem Społecznego Ogniska Artystycznego w Zielonej Górze. Ten czas wspomina jako ciężki ze względu na chroniczny brak pieniędzy, ale to tam nauczył się, jak pracować z ludźmi. Wszystkie doświadczenia przydały się, kiedy został kierownikiem filii ZOK-u. Zaczął pracę akurat w pandemii, kiedy pałac był zamknięty dla publiczności.

– Miałem czas na sprawdzenie różnych spraw w obiekcie, np. to, kiedy były przeglądy kotłów gazowych. Po trzech dniach przyszła bardzo miła pani Patrycja z BHP i mieliśmy od razu kontrolę – wspomina kierownik Jenek. – Pytanie: „A kiedy był przegląd kotłów gazowych?”, a na to: „Proszę bardzo, dokumenty”. Wiedziałem, od czego zacząć.

Jenek przyznaje też, że na początku bardzo pomógł Tomasz Korniluk z ZOK-u.

– Kiedy otworzyliśmy się po pandemii trzeba było przejść do realizacji działań. Trochę, przyznam szczerze, nie wiedziałem jak, bardzo mi pomógł Tomek Korniluk, który wyciągnął rękę, pytał: „Co ty tam robisz?”, a ja, że: „Może to, a może to”. On mi załatwił główny temat. I zaczęliśmy myśleć, co robić dalej – opowiada. – Później się zaczęło się roznosić, że pracuję tutaj, więc zaczęli do mnie ludzie dzwonić, że może coś byśmy zrobili razem.

– Zakładam, że w Polsce jest dużo osób, które lubiły i lubią kabaret Potem, ale zaskoczeniem było dla mnie, że tyle osób zdecydowało się przyjechać na
– Zakładam, że w Polsce jest dużo osób, które lubiły i lubią kabaret Potem, ale zaskoczeniem było dla mnie, że tyle osób zdecydowało się przyjechać na własny koszt, żeby się spotkać się. Czułem się trochę nieswojo. Nie mam natury celebryty. Są osoby, które lubią się puszyć, być podziwiane: „To ja, to ja”. I fajnie. Ja jestem raczej skromny - przyznał Leszek Jenek przy okazji materiału o kabarecie Potem. Jacek Katos

Kierownik w zabytkowym obiekcie. „Z Leszkiem, to jest rodzaj przygody”

I tak okazało się, że artysta sprawdza się w kierowaniu domem kultury. – Być może nie jestem artystą, skoro w miarę dobrze realizuję się, jako kierownik administracyjny. Może jest zgodnie z powiedzeniem, że artystą się bywa – zastanawia się, ale zaraz zapewnia, że spełnia się w swojej pracy. – Miejsce jest przeurokliwe, to po pierwsze, po drugie ekipa, która tutaj pracuje też jest fajna. Nie ma tak, że nie chce mi się iść do pracy.

L. Jenek przyznaje, że jak czegoś nie wie, to pyta. A kiedy napotka na jakiś problem, idzie do szefowej ZOK-u i wtedy znajduje się rozwiązanie.

– Z Leszkiem, to jest rodzaj przygody. Myślę, że dla niego to było szalenie duże wyzwanie – mówi o rozpoczęciu pracy w Starym Kisielinie Agata Miedzińska, dyrektor Zielonogórskiego Ośrodka Kultury. – W działalności kulturalnej był cały czas, tylko trochę z drugiej strony. O ile, była pewność, że pomysły i kreatywność będą, nam zależało też, żeby połączyć park w starym Kisielinie z parkiem w Zatoniu, coś pokazać tu, a za chwilę w parku w Zatoniu. I to jest jakby jedna strona medalu i z tym pewnie było dużo łatwiej. Myślę, że dużo trudniejszą stroną była ta część administracyjna, jeśli chodzi o prowadzenie takiego miejsca. Najczęściej artyści, a Leszek jest artystą, nie do końca lubią tę część. Jesteśmy nie tylko administratorami, zarządcami danego miejsca, ale trzeba pamiętać, że jesteśmy w obiekcie zabytkowym. Wszelkie sprawy związane z budynkiem i parkiem gdzieś po drodze zahaczają o konserwatora zabytków. I tego trzeba się po prostu nauczyć. Ale wydaje mi się, że przy mojej skromnej pomocy udało się to wszystko udało się ogarnąć. Dziś jest Leszkowi dużo łatwiej. Widzę, że to jest jego miejsce. On się tam odnalazł bez względu na wszystko – zapewnia A. Miedzińska.

Współorganizacja występów. „Niepotrzebne jest noszenie na rękach”

Fama o tym, że fajnie dzieje się w pałacu, a obsługa stwarza świetną atmosferę szybko się rozeszła. – Byli u nas Krzysztof Pełech & Robert Horna Duo dwa razy. Potem nagle telefon z Warszawy od pani, której nie znam, że słyszała, że u nas jest fajne miejsce i chciałaby przyjechać. To jest malutki dom kultury nie możemy się rozpędzić, jak wielkie ośrodki. Ale każdy wyjeżdża zadowolony. Miejsce mu się podoba i działa obsługa – chwali kierownik.

I tu przydają się doświadczenia artysty, który wie, czego trzeba, aby występ się udał.

– Jeśli ktoś u nas występuje z jakimś działaniem artystycznym, wydaje mi się, że wiem, jak go podjąć. Niepotrzebne jest noszenie na rękach, tylko kulturalne, miłe przyjęcie – wyjaśnia. – Trzeba wszystko tak zorganizować, aby to działanie artystyczne odbywało się w jak najlepszym możliwym komforcie. Żeby artysta miał komfortowe warunki na scenie. Po występie też trzeba dać czas, a nie „że jest po dwudziestej i każdy chce iść do domu”. On jest po koncercie rozemocjonowany. Musi z zespołem pobyć. Muszą być drzwi zamknięte. Może na bieżąco omawiają błędy, może się kłócą. Dopiero później można zapukać, albo sam wyjdzie.

Ulubione punkty program. Kiedy sala jest pełna?

Bardzo dobrze przyjęły się wernisaże, które mają już grono stałych odbiorców. Zaczęło się od jednego dnia w miesiącu dla lokalnych twórców, ze sceną, nagłośnieniem i oświetleniem.

– Dużo mieszka tutaj ludzi, którzy piszą poezję, malują, rysują, być może rzeźbią. Pomysł był taki, że może ktoś będzie chciał zrobić wieczór autorski i zaprosić znajomych, a wtedy tych mało znanych lub kompletnie nieznanych twórców można będzie pokazać. Potem spotkaliśmy się z Marią Idzikowską, która prowadziła galerie sztuki i kontaktów ma mnóstwo. Maria ustala program na 12 miesięcy 12 wernisaży – opowiada Jenek.

Na wernisaże przychodzi stała publiczność, zawsze około 50 osób. Ludzie wiedzą, że będzie coś fajnego działo. – Muzyka na żywo podnosi rangę wydarzenia. Na wejście pianinko i jest klimacik, potem rozmowa z artystami – mówi dalej.

W pałacu jest miejsce i czas na występy aktorów z teatru dziecięcego „Energo- ten” z Zespołu Edukacyjnego nr 10 z Zielonej Góry. Występują artyści ze studia muzycznego Michała Mogiły. Występowała już też Natasza Smirnowa z uczniami z Zielonej Góry. – Sala była pełniutka. Takich koncertów nie robi się dla pieniędzy, tylko, żeby pokazać efekt pracy – opisuje Jenek.

Pełna sala jest też np. na wydarzeniach z cyklu Herbatka u hrabiostwa von Stosch.

– Cieszy nas to, kiedy trzeba otwierać drzwi od sali i ustawiać krzesła, wtedy wprawdzie nie widać, co się w środku dzieje, ale chociaż słychać – przyznaje w imieniu widzów.

Ogromnym zainteresowaniem cieszą się wieczorki taneczne. Ludzie zjeżdżają samochodami z okolicy Bawi się kilkadziesiąt osób. Wstęp jest wolny. Są soki i kawa. A imprezę prowadzi utalentowany DJ.

– Usłyszałem raz: „Panie kierowniku, mamy wniosek formalny, żeby powiększyć podłogę, bo ludzie tańczą na trawie”. Przychodzi mnóstwo osób – cieszy się kierownik.

Miejsce spotkań fanów kultury. Wciąż nowe pomysły

Pałac w Starym Kisielinie stał się miejscem, które wciąga w przeżywanie kultury. Dzieją się wydarzenia, które pobudzają do myślenia o sztuce, jako o czymś bliskim i potrzebnym. Ale Jenek przyznaje, że nie jest tak, że wszystko świetnie wychodzi.

– Parę rzeczy próbowaliśmy, ale nie wyszło. Było „Czytanie w pałacu”. Kamila Winkler przygotowywała bajkę, dzieci czytały i później były warsztaty plastyczne na temat tych bajek. Rodzice przywozili dzieci na 1,5 godziny. Założenie było takie, że w tym czasie mogą pojechać na zakupy czy w domu coś zrobić, ale nie było szalonej frekwencji. Odpuściliśmy temat, ale może do niego wrócimy – zastanawia się. – Są czasami takie imprezy, że jest ze 20 osób, szału nie ma. Wraca człowiek do domu i myśli, dlaczego? Wtedy kombinujemy, myślimy, a może zrobimy to, a może to.

Wernisaże we wtorki, koncerty najczęściej czwartki lub piątki, o takiej porze, żeby fani kultury zdążyli jeszcze na inne wydarzenia w mieście. – Mamy swoje małe poletko, którym regularnie się zajmujemy – zapewnia kierownik.

Czytaj też:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto